Kiedy w 2014 r. Anurag Kashyap, Zoya Akhtar, Karan Johar i Dibakar Banerjee połączyli siły przy wspólnym projekcie, rezultat, film-antologia Bombay Talkies, okazał się całkiem udany. Można było co prawda marudzić na pretekstowe potraktowanie motywu przewodniego, ale zaprezentowane przez twórców historie się broniły – angażowały widza, a te Akhtar i Johara, jak na duży komercyjny projekt, miały zaskakującą dawkę pieprzu.
Netflix, poczynający sobie coraz śmielej na regionalnych rynkach, zamówił u tych samych reżyserów kolejną składankę z tematem oscylującym wokół związków i seksualności. Sprawdzona receptura antologii, a do tego dystrybucja przez platformę streamingową uwalniająca twórców od cenzorskiego widzimisię, współczesny rzutki temat – wydawać by się mogło, że to gotowa recepta na sukces. Jednak choć indyjscy widzowie reagują entuzjastycznie, dla mnie to projekt pod wieloma względami rozczarowujący.
Pod niegrzecznym tytułem Lust stories, „Opowieści o żądzy”, kryją się głównie historie zachowawcze i mało odważne w eksplorowaniu społecznych czy obyczajowych tabu. Składankę ratuje tylko ostatni segment (ten Johara, a więc zaskakująco reżysera, po którym spodziewałabym się raczej najsłabszego ogniwa).
Kashyap od dłuższego czasu głównie zawodzi i tym krótkim metrażem niestety nie wraca do formy. Jego otwierający antologię kawałek jest najdłuższy i niestety – najsłabszy. Zaczyna się obiecująco, od atrakcyjnej, świadomej siebie młodej kobiety uwodzącej wyraźnie niedoświadczonego chłopaka. Ale ktokolwiek oczekuje refleksji nad odwróceniem ról czy wyjściem z tradycyjnych modeli, rozprawienia się z wzorcem partnerki, która winna być uległa, posłuszna i niewinna – srodze się zawiedzie. Bohaterką okazuje się Kalindi (Radhika Apte), wykładowczyni chłopaka, mężatka. Uparcie twierdzi, że nie traktuje studenta poważnie, ale jej zachowanie wobec Tejasa (znany z Sairat Akash Thosar) oscyluje na granicy obsesji i stalkingu. Co jakiś czas narrację rozbijają jej neurotyczne monologi dotyczące związków oraz relacji wygłaszane do kogoś poza kamerą, ale nie ma żadnego uzasadnienia dla tych nagłych przeskoków do innej konwencji. Kalindi napisana jest niewiarygodnie i chaotycznie. Drażni – ale wcale nie tym, że wychodzi z narzuconej jej społecznie roli. Przeciwnie, gdy odejmiemy to, że ona jest tu „zdobywczynią”, karykaturalną emocjonalnością, niekonsekwencją odgrywa wszelkie najgorsze stereotypy. Nie widać wcale różnicy wieku między nią a Tejasem, bo w kwestii dojrzałości mogłaby konkurować z licealistką.
Najgorsze jednak, że Kashyap nie widzi niczego godnego zastanowienia w nadużywaniu władzy i relacji zależności, która ma tu miejsce. Pokazuje niby scenę, gdy Kalindi uświadamia sobie po przypadkowej rozmowie, że romanse ze studentami to nie jest dobry pomysł. Ale ta autorefleksja ogranicza się do poziomu „ojej, mogę mieć przez to kłopoty” – i Kalindi w kolejnej kuriozalnej scenie przymusza chłopaka, by powiedział, że wszystko, co między nimi zaszło, zaszło za obopólną zgodą, a ona nagrywa to wyznanie smartfonem. Wszystko zaś prowadzi do błahego, pseudohumorystycznego finału. Poszczególne sceny kiepsko się kleją, a po 20 minutach zaczęłam nerwowo spoglądać na zegarek. Ale nie nuda jest największym grzechem Kashyapa. Reżyser, nonszalancko traktując niezmiernie ważny obecnie temat, robi rzecz bardzo szkodliwą. Umniejsza znaczenia nadużyć i molestowania. W gruncie rzeczy kpi z ofiar, z przymrużeniem oka patrzy na sprawców. No bo co to za sprawca, taka kobietka. I co za ofiara, przecież chłopakowi koledzy mogą pozazdrościć.
Jeszcze kilka lat temu podobny brak wrażliwości mógłby przejść, ale dziś, w erze #metoo, gdy szczególnie dba się o zmianę narracji, o bezpieczeństwo w uniwersyteckich kampusach i miejscach pracy, pozostaje tylko skrzywić się z niesmakiem.
Relacji zależności i eksploatacji w niej przygląda się również Zoya Akhtar. W ograniczonej przestrzeni domu zamyka mały cichy dramat. Sudha (Bhumi Pednekar), służąca, jest uwikłana w romans z zatrudniającym ją Ajitem (Neil Bhoopalam). Po chwilach uniesienia w sypialni szoruje podłogi jego przestronnego mieszkania, pierze bieliznę, szykuje jedzenie. Wobec Ajita pokazuje charakter, ale gdy tylko wpadają jego rodzice, zmienia się w niemy cień. I takim pozostanie, gdy pewnego dnia rodzice chłopaka z wizytą przyprowadzą kandydatkę na jego przyszłą żonę. Niestety, mimo dobrego punktu wyjścia, Akhtar nie ma dość czasu, by nakreślić angażującą emocjonalnie historię. Wszystko rozgrywa się zbyt szybko, by widz zdążył wejść w relację bohaterów, odczuć w pełni duszność tego, co za zamkniętymi drzwiami. A gdyby nie ograniczenia metrażu, można by rzecz pociągnąć i przyjrzeć się temu, na ile rola żony Ajita byłaby inna od służącej. A i temat nierówności klasowych ledwo został muśnięty. Szkoda, bo w swoim segmencie Bombay Talkies Akhtar była przewrotna i zadziorna.
Dibakar Banerjee opowiada nudną i schematyczną historię trójkąta z klasy wyższej, w którym żona zdradza swojego narcystycznego męża z jego długoletnim przyjacielem. Historyjka jest przegadana, bez wyrazistej dramaturgii. Ale zwraca uwagę, że bohaterowie są w wieku, w którym kino komercyjnie widzi w nich głównie surowych rodziców młodych kochanków, a nie ludzi nadal odczuwających potrzeby ciała. Plus cudownie dojrzała Manisha Koraila jako żona.
Po tej serii nieudanych wprawek (gdybym nie widziała Bombay Talkies, napisałabym pewnie, że Kashyap, Akhtar i Banerjee nie czują krótkiej formy), wreszcie dostajemy opowieść, jakiej należy oczekiwać po tego typu antologii. Rozegrana w tempie, rozpisana dokładnie na tyle, ile trwa, dowcipna, zadziorna, a pod lekką formułą kryjąca niegłupie spostrzeżenia. Johar dobrze wykorzystuje wolność od cenzorów – podczas gdy w pozostałych segmentach pikanteria sprowadza się głównie do upchnięcia sceny łóżkowej.
A historia orbituje wokół pożycia młodych małżonków, Meghy (Kiara Advani) i Parasa (Vicky Kaushal, Masaan, Raman Raghav). Paras to poczciwy, kochający, szczery chłopak… problem tylko w tym, że niezbyt zorientowany w tym, jak zadowolić żonę (i nie, nie chodzi o prezenty czy wynoszenie śmieci). Johar wybiera komediową, lekko nawet skręcającą ku farsie formułę, ale całkiem serio podchodzi do kwestii kobiecych potrzeb i ich postrzegania w kontekście macierzyństwa. Wyśmiewa też zaściankową moralność. Do tego wykazuje się zdrową dawką dystansu do siebie, w komiczny sposób cytując muzyczny kawałek ze swojego sztandarowego filmu. Po jednej ze scen finał tytułowej piosenki z K3G nigdy nie będzie już dla was taki sam. A w bonusie Neha Dhupia jako pełna seksapilu bibliotekarka i komiczna scena z dyrektorem szkoły odpowiadającym na rodzicielską skargę na Lolitę.
Szkoda że pozostali twórcy w podobny sposób nie zabawili się motywem przewodnim i formułą, a zaoferowali opowieści sprawiające wrażenie wymęczonych na zamówienie. Tym bardziej, że sama tematyka przestała już być wywrotowa, bo szlaki zdążyły przetrzeć niedawne Lipstick under my burkha czy wcześniej Angry Indian Godess czy Parched.