Paradoksalnie twórcy Lipstick under my burkha powinni rozbić kilka kokosów w intencji Pahlaja Nihalaniego, szczęśliwie byłego już szefa Central Board of Film Certification, który zrobił wiele, by uniemożliwić wprowadzenie filmu na indyjskie ekrany. Ale swoją determinacją tylko podkręcał ciekawość widzów – zakazany owoc jak wiadomo smakuje najlepiej. Szczególnie jeśli komisja cenzorska w odmowie przyznania certyfikatu uzasadnia cokolwiek kuriozalnie: Opowieść jest skupiona na kobietach, których fantazje są ponad życie. Zawiera szkodliwe sceny seksualne, wulgarne słowa, pornografię audio i porusza trochę drażliwą kwestię dotyczącą pewnej grupy społeczeństwa.
Film poradził sobie nieźle na festiwalowych pokazach i zgarnął kilka nagród. Każda kolejna pozytywna opinia była celnym prztyczkiem w nos cenzorów. Nie dało się sprawy zamieść pod dywan i smutni panowie z CBFC w końcu się ugięli. Dopuścili film do premiery. A swoimi wysiłkami na rzecz uchronienia niewinnych widzów przed wulgarnością i wyuzdaniem Lipstick… zdziałali tyle, że ktokolwiek usłyszał o tym tytule, chciał go zobaczyć.
Gdyby nie ta niezamierzona kampania marketingowa, szczerze mówiąc, nie wiem, czy film zyskałby taką popularność. Raczej przemknąłby niepostrzeżenie i cichutko przez ekrany jak w swoim czasie Angry Indian Godess. Bo prawda jest taka, że nie jest ani szczególnie odważny, ani wywrotowy. To przyzwoite kino, ale fabularnie i realizacyjnie niewybijające się ponad przeciętność. Zbyt często ucieka też do klisz (wszelkie fabularne zwroty przewidywalne jak poranny bufet śniadaniowy w sieciowym hotelu) i uproszczeń. Niemniej jednak pozostaje ważne – bo pokazuje kobiety i ich pragnienia oraz seksualność, zwraca uwagę na standardy społeczne, nierzadko podwójne, które narzucają określone role i wzorce zachowań. I to wszystko Lipstick dźwiga wiele zgrabniej niż jakiś czas temu Parched. W przypadku tego poprzedniego filmu brakowało zbalansowania tonu, reżyser nie mógł się zdecydować, czy kręci kino niezależne, zaangażowane społecznie, czy jednak przemawiającą do szerokiej publiczności pokrzepiającą baśń.
Alankrita Shrivastava konsekwentnie trzyma się konwencji komediodramatu i nie próbuje nikomu mydlić oczu lukrowanymi rozwiązaniami nakreślonych konfliktów. Furtki pozostawia otwarte. Ale żadnej z bohaterek nie czeka za nimi prosta droga.
Tytuł Szminka pod moją burką nieźle oddaje istotę tego filmu – pragnień, które cztery bohaterki muszą ukrywać, by uchronić się przed społecznym ostracyzmem. Rehana, Leela, Shireen i Usha mieszkają w sąsiedztwie, dzielą je wiek, doświadczenia i status społeczny. Ale wszystkie próbują o siebie walczyć, a ich aspiracje nie wpisują się w to, co uznawane za właściwie dla porządnej córki, przyzwoitej dziewczyny, statecznej wdowy, posłusznej żony. Shrivastawa, co cenne, nie portretuje przy tym mieszkanek metropolii, a niewyróżniającej się mieściny w Bhopalu.
Studentce Rehanie (Plabita Borthakur) marzy się kariera wokalna na wzór Miley Cyrus. W pokoju ćwiczy kroki taneczne idolki, próbuje się załapać do uczelnianej kapeli. Chce imprez, towarzystwa rówieśników, kosmetyków znanych marek i modnych ciuchów. Ale te wszystkie błahostki w przypadku Rehany urastają do rangi symbolicznej. Bo nie są dla niej dostępne. Dziewczyna pochodzi z bardzo konserwatywnej muzułmańskiej rodziny. Ojciec prowadzi zakład krawiecki, w którym szyją burki. Rehana zrzuca swoją, gdy tylko znajdzie się za progiem, by w domu znów wchodzić w rolę pokornej i skromnej.
Leela (Aahana Kumra) prowadzi podrzędny salon piękności, ale szuka też innych pomysłów na biznes. Nade wszystko chce się wyrwać z dusznego miasteczka i jego narzuconych standardów moralnych. Marzy jej się wielkomiejska swoboda. Ale jednocześnie próbuje realizować aspiracje swojej matki. Pozostaje rozdarta między wiernością sobie, a graniem roli.
Shireen (Konkona Sen Sharma) w tajemnicy przed mężem pracuje jako akwizytorka. On od dłuższego czasu nie zapewnia rodzinie stabilności finansowej, ale nie dopuszcza myśli, że Shireen mogłaby znaleźć jakieś zajęcie. Z żoną nieszczególnie się liczy, w sypialni traktuje ją wręcz przedmiotowo. Lekarka odradza jej kolejne ciąże, ale szacownego małżonka nie obchodzi stosowanie antykoncepcji.
Usha (Ratna Pathak) to poważana w okolicy stateczna wdowa. Opiekuje się antypatycznymi dzieciakami z rodziny, służy pomocą… Ale chciałaby jeszcze czerpać z życia jakieś przyjemności. W tajemnicy podczytuje tandetne romanse, które przypominają jej o cielesnych pragnieniach. Ale dla kobiety w jej wieku ich realizacja to tabu. Otoczenie wydaje się w ogóle wykluczać ją z aktywnego życia, bo nawet kurs pływacki nie przystoi wdowie…
Wątki Ushy i Shireen zresztą mają największy ciężar i najbardziej angażują, a Ratna Patak i Konkona Sen Sharma znakomicie czują swoje bohaterki i świetnie portretują mieszankę ich odwagi i asekuranctwa.
Niestety, w wielu punktach zawodzi tu scenariusz i mocne punkty wyjścia nie doczekują się adekwatnej realizacji.
Rehanę pozlepiano z nieprzystających elementów, co daje nieco komiczny wydźwięk. Miłośniczka modnych ciuchów i Miley Cyrus, nagle okazuje się tez wielką fanką Led Zeppelin i nawiązuje nić porozumienia ze zbuntowanym młodocianym rockmanem. Jej dylematy bardziej pasowały do znacznie młodszej dziewczyny. Trudno przejmować się jej koleżeńskimi zawirowaniami, pokazanymi jak w naprawdę kiepskim serialu młodzieżowym. Za to rodziny konflikt jest poprowadzony z większym wyczuciem.
Również postać Leeli nie wydaje się do końca przemyślana i w jej przypadku wyzwolenie przybiera dość karykaturalną, wręcz groteskową formę. Irytuje spinająca całość w ramę narracja z offu – fragmenty pulpowego romansu czytanego przez Ushę. Nie są dobrym komentarzem ani przeciwwagą dla tego, co dzieje się w życiach bohaterek.
Pomimo realizacyjnych wad warto jednak się na seans Lipstick under my burkha zdecydować, bo i tak pozostaje jednym z ciekawszych zrealizowanych w ostatnim czasie filmów hindi skupionych na kobietach. I podjęte kwestie warte są rozwijania.