Kiedy w pierwszej scenie filmu trafiamy do klubu w jakiejś egzotycznej scenerii, a muzycznie kołysze nas jakiś żywiołowo-swingowy kawałek, istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że oto mamy do czynienia z kolejną produkcją Shaktiego Samanty, reżysera, bez którego kino zbrodni i akcji nie byłoby takie samo.
Singapur trafił na ekrany w 1960 r., dwa lata po Howrah Bridge. I między obydwoma produkcjami można się dopatrzeć wielu podobieństw. Bo w jednym i drugim mamy egzotyczne akcenty, łotra Changa, którego gra Madan Puri, i przede wszystkim bohatera, który w poszukiwaniu zaginionego trafia do złowrogiego i obcego miasta, gdzie grasuje podstępny gang, przy pierwszej okazji wrobią cię w zbrodnię, której nie popełniłeś, a na każdym kroku czyhają pokusy.
A miastem jest w tym przypadku, jak nietrudno się domyślić, Singapur. Oto Shyam (Shammi Kapoor), kauczukowy potentat, otrzymuje niepokojący telefon od swojego współpracownika Ramesha (Rajan Kapoor), który w Malezji zarządza interesem. Ramesh podekscytowany wspomina coś o mapie i skarbie, ale nagle musi przerwać rozmowę, po czym słuch o nim ginie. Shyam więc pakuje manatki i rusza do Singapuru. W samolocie poznaje tajemniczą piękność Marię – i nie będzie to ich ostatnie spotkanie. Dotarłszy do miejsca przeznaczenia, Shyam rozpoczyna śledztwo, cóż mogło się stać z Rameshem. Dowiaduje się, że ten często bywał w pewnym klubie (bo wyobraźcie sobie, w Singapurze mają New India Club, gdzie w lokalnej scenerii indyjskie tańce są gawiedzi demonstrowane) i spotykał się z dziewczyną imieniem Shobha (Shashikala). Shyam zechce ją odnaleźć i wypytać o współpracownika, a przy okazji pozna uroczą spokrewnioną z nią Latę (Padmini) i wujaszka Shivdasa o ponurej twarzy K.N. Singha. Z Latą poczują do siebie miętę, ale jest też przecież Maria, co na naszego bohatera ma zakusy. Poza tym niełatwo romansować, gdy wokół w najlepsze rozkręca się kryminalna afera. Gdzie jest mapa i do jakiego skarbu prowadzi? Co się stało z Rameshem? Cóż to za gang i kto stoi za jego sterami? Jakie są intencje Marii? Komu można zaufać?
Jak to u Shaktiego, w pewnym momencie za zwrotami akcji nie można nadążyć. Bo i będą strzelaniny, pogonie (na lądzie, powietrzu i wodzie), ucieczki, bijatyki (w tym na statku!), przebieranki (Shammi Kapoor udający płatnego zbira z Kabulu infiltruje gang!), jak i fałszywe oskarżenia (Shyama, a jakże, będą chcieli wrobić w mord).
Singapur był pierwszym wspólnym filmem Shaktiego i Shammiego Kapoora, potem panów połączyły jeszcze m.in. An Evening in Paris i China Town. Z wszystkich obrazów pana Samanty, które widziałam, ten był najmniej zwariowany i chyba tempo miał najmniej zawrotne, ale w niczym to nie umniejsza dobrej zabawy. Shammi jest energetyczny i żywiołowy jak zwykle, Padmini zjawiskowo tańczy, Shankar z Jakishanem ilustrują to wszystko świetną muzyką. I Helen, nie mogło zabraknąć tańczącej H-bomb.
A miłośnicy cytatów również znajdą coś dla siebie.
Najlepszą próbką tego, co widza czeka, niech będzie przegląd klipów
Shyam trafia do Singapuru i nic tylko się zachwyca. I śpiewa o tym zachwycie, wędrując nocą po mieście (a towarzyszy mu kolega i pięć (!) niewiast). Miejsce doprawdy niezwykle, bo gdziekolwiek się obejrzeć, same piękności.
Yeh Shahar Bada Albela
A to świetny kawałek klubowy. Jest tu Shammi jako kabulski łotrzyk, jest genialna kapela, no i pośród tańczących przechadzają się gangstery. By się nie wyróżniać, w kapeluszach i długich płaszczach.
Dhoka Khayegi Na Yaron Ki Nazar
No i mój ulubiony klip z boską Helen. Tańce malezyjskiej gawiedzi. Uchylę tu rąbka fabularnej tajemnicy, czemu Shammi włącza się w tany. Otóż w ten sposób ukrywa się przed ścigającą go szajką. Pamiętajcie, jeśli kiedykolwiek zajdziecie za skórę singapurskim gangsterom, i będą wam deptać po piętach, znajdźcie jakiś roztańczonych tubylców i dla niepoznaki zatańczcie z nimi. Refren jest zachwycający! Śpiewają Lata Mangeshkar i Mohammed Rafi.