
Świat indyjskiej klasyki dla laika jest nieprzenikniony. Muzyka, jak i inne formy sztuki ma służyć wywołaniu w odbiorcy przeżycia estetycznego, które przybrać może wręcz transcendentalny wymiar. Przynosi doświadczane zbiorowo oczyszczenie, spełniając funkcję analogiczną do katharsis w dramacie antycznym. Pieśń, gita, ma tu wyjątkowo uprzywilejowaną pozycję. W wywoływaniu wspomnianego przeżycia za jej sprawą udział ma również treść. Ta dominująca rola śpiewu niemal całkowicie wyparła z indyjskiej muzyki klasycznej znaną nam w zachodniej tradycji harmonię, a w jej miejsce prym wiodą rytm pospołu z melodią.
Z jednej strony każdy może się cieszyć muzyką dajmy na to na poziomie rytmu czy doświadczać za jej sprawą emocji. Zrozumienie jej złożoności oraz docenienie kunsztu wykonawców wymaga jednak nie lada kompetencji. Nie wspominając o cierpliwości, bo poszczególne utwory muszą wybrzmieć, potrzebują czasu, by się rozwinąć, nabrać kształtu, ornamentów i w końcu osiągnąć kulminację. Jedna raga, czyli rama melodyczna będąca podstawą muzycznej improwizacji, potrafi trwać kilkadziesiąt minut, a krążą i opowieści o artystach, którzy tak zatracili się w swojej sztuce, że stracili poczucie czasu. Pomimo jednak improwizacyjnej natury muzyka podlega restrykcyjnym regułom. Paradoksalnie, by móc pozwolić sobie na wolność improwizacji, wpierw te reguły należy dogłębnie rozumieć oraz im się podporządkować. Dana raga ma określoną strukturę i dopiero w jej ramach odnajduje się własną ekspresję.
Hermetyczny świat muzyków oraz ulotne piękno tradycji, w której nie ma dwóch takich samych wykonań utworu, wyraźnie zafascynowały Chaitanyę Tamhanego. Reżyser, po wnikliwym researchu i licznych rozmowach z artystami, poświęcił klasyce hindustani swój najnowszy film, długo wyczekiwany po debiutanckim, nagrodzonym w Wenecji Procesie. Nie jest to jednak quasi-dokumentalna relacja o twórcach czy podróż do źródeł tradycji. Nie jest to również opowieść o sztuce per se. To refleksja nad kimś, kto sztuce bezgranicznie się poświęca, skupiona właśnie na człowieku, jego marzeniach i bolączkach. Człowieku boleśnie zwyczajnym, którego ambicje są wiele większe niż skromny talent. Pokazuje żmudną drogę samodoskonalenia, nieustającą gonitwę za ideałem, który wciąż się wymyka. Genialny w swojej prostocie tytuł – Uczeń – zgrabnie to akcentuje.
Nie oczekujcie jednak efekciarskiej, podporządkowanej wyświechtanym kliszom biografii o burzliwej ścieżce od adepta do wirtuoza. Kameralny i refleksyjny obraz Tamhanego jest tak daleki od tego typu narracji, jak to tylko możliwe. Niczym raga rozwija się w kontemplacyjnym tempie, pozwalając wybrzmieć psychologicznym niuansom, powracać poszczególnym tematom. Powoli odsłania swoją precyzyjną konstrukcję.
Sharad (Aditya Modak) to młody mężczyzna przygotowujący się do zawodu (choć może adekwatniejszym określeniem jest nie zawód, a „powołanie”) muzyka. Kształci się w zgodzie z wielowiekową tradycją guru-śiśja, ucznia i mistrza (regulującej zresztą wiele aspektów indyjskiej kultury). Wiedzy muzycznej stulecia temu nie wykładano na wyspecjalizowanych uniwersytetach, jej system nie był skodyfikowany pisemnie. Stanowiła kapitał, pilnie strzeżony sekret znany nielicznym wybrańcom, dla których była profesją i źródłem szacunku. Mistrzowie przekazywali tajniki swej sztuki uczniom ustnie. A ci by dostąpić zaszczytu bycia uczonym musieli się wykazać oddaniem, uległością i poświęceniem, mieszkając z guru czy nawet usługując mu. Nim przyszedł czas, by sami wyszli na scenę, wspomagali mistrza w jego występach. We współczesnym świecie ta relacja w nieunikniony sposób się zmieniła, tym bardziej, że w dawnym systemie kryło się olbrzymie pole do nadużyć.
Sharad w swej uczniowskiej drodze stara się pozostać tradycjonalistą. Wierny jednemu mistrzowi, załatwia dla niego różne „doczesne” sprawy, ćwiczy żmudnie i do znudzenia. Guru-dźi Sharada (Arun Dravid) to już posiwiały starzec o głosie, który coraz częściej go zawodzi. Wciąż koncertuje, choć jak z czasem się dowiadujemy nie tyle z potrzeby serca, co prozaicznej rzeczywistości. Musi zarabiać na życie. Ale o muzyce mówi w sposób natchniony, nie akceptuje w niej komercji, szukania poklasku. Odrzucił sale koncertowe, a występy daje w małych audytoriach dla garstki zapaleńców, którzy są w stanie docenić prawdziwą sztukę. Zapraszający go patroni często jednak zalegają z honorariami czy też oczekują, że wystąpi dla wiecznej chwały i nie pokrywają nawet kosztów dojazdu do odległej części miasta.
Sharad akceptuje, choć nie bez gniewu, że czeka go wiele lat pokory, nim sam zdoła zabłysnąć. Muzyce poświęca się bezgranicznie, a w jego życiu nie ma miejsce na nic więcej. Mieszka z babcią, na pytania rodziny o to, kiedy się ożeni odpowiada niezmiennie, że czas na to będzie miał po czterdziestce. By się jako tako utrzymać, pracuje w małej firmie fonograficznej digitalizującej stare nagrania. Niewiele w tym tajemnicy i artystycznego natchnienia, za to wiele prozy życia. Ceną jaką Sharad płaci jest samotność, poczucie wyobcowania, i niemożność zaspokojenia potrzeb, jakie odczuwa jako mężczyzna. Obserwujemy jego samotniczy rytuał – masturbację przy akompaniamencie jęków z filmów pornograficznych. Mało to uwznioślające. Jak odmienne od przesyconych mistycyzmem opowieści o dawnych mistrzach, na których się wychował, a w których trudno odróżnić prawdę od mitotwórczego zmyślenia.
W innych chwilach kamera podąża za nim, sunącym motocyklem przez mumbajską noc. To sceny niczym z transu, pokazane w zwolnionym tempie wyznaczonym onirycznym dźwiękiem tambury. Sharad słucha w nich nagrań owianej nimbem tajemnicy pieśniarki, mentorki swojego guru. Artystka pieszczotliwie nazywana Maai głosem zmarłej w tym roku wybitnej marackiej reżyserki Sumitry Bhaave dzieli się swoją filozofią muzyki i życia. Sharad szuka w nich inspiracji, uzasadnienia sensu swojego poświęcenia. Dla niego to esencja prawdy, wzór, do którego dąży. Ktoś inny mógłby je zdyskredytować jako natchnione i nadęte komunały. Sharad często w siebie wątpi. Czy jest dostatecznie dobry? Czy jego wyrzeczenia mają sens? Czy mistrzostwo, do którego dąży, w ogóle jest możliwe? Bez powodzenia bierze udział w konkursach dla młodych muzyków. Słów krytyki nie szczędzi dla niego też guru.
Tamhane sięga po różne plany czasowe i pokazuje Sharada na odmiennych etapach życia i artystycznej dojrzałości. To jako dziecko, które miłością do muzyki zaraził ojciec pasjonat, również muzyk, lecz pozbawiony iskry bożej. To wspomnianego już wątpiącego ucznia, to znów poważnego człowieka, który sam przekazuje innym wiedzę. W telewizji widzi migawki programów rozrywkowych szukających talentów, których uczestnicy sprzedają swoją indywidualność i idą na artystyczne kompromisy. Może jednak to ich strategię należy przyjąć. Wszak oni przyciągają przed ekrany widownię, o jakiej nawet największe sale koncertowe mogą tylko śnić. Jego ścieżka samodoskonalenia jest godna podziwiu i tragiczna zarazem. Na jej końcu nie czekają bogactwa, nagrody, zaszczyty czy nawet satysfakcja, a tylko świadomość pozostania wiernym samemu sobie oraz… pokora wobec własnej przeciętności.
Uczeń to zupełnie inny film niż Proces. Nie ma w nim społecznego aktywizmu i młodzieńczego zapału, cierpkich systemowych oskarżeń. W Procesie Tamhane postawił na chłodną obserwację, rejestrację zdarzeń. Tu, z pomocą polskiego operatora Michała Sobocińskiego, choć nadal pozostaje obserwatorem, jego spojrzenie ma poetycki, zamyślony charakter. A obraz nieodzownie powiązany jest z muzyką. Tamhane do współpracy zaprosił jej prawdziwych wykonawców – są nimi zarówno odtwórca roli Sharada, jak i jego mistrza, oraz inni towarzyszący im w scenach wykonań koncertów. Nie ma w nich więc fałszu i udawania, a obsada doskonale rozumie swoich bohaterów i ich bolączki.
Reżyser nie obiera stron Nie roztrząsa, czy we współczesnym świecie jest miejsce na rygorystyczną muzyczną tradycję, czy też ta musi się zmieniać, by nadążyć za społeczeństwem i jego potrzebami. Nie mitologizuje sztuki, ale też jej nie deprecjonuje. Dekonstruuje za to mit, że ciężką pracą można zapracować na sukces. Portretuje nudną, przyziemną codzienność artysty, nie odzierając jednak muzyki, więzi ze sztuką z nimbu tajemnicy i magii. Przegląda się w postaci Sharada jak w lustrze. I jemu jako twórcy nieobce jest zwątpienie. Ucznia przepełnia poczucie melancholii i smutku, niedookreślonej tęsknoty. Za pięknem, spełnieniem, absolutem.
Film jest dostępny na Netfliksie.