Opowieść o Teesri Kasam – „Trzeciej przysiędze” – powinna być budującą historią pasji i poświęcenia. Długiej podróży, u której kresu czekało – zupełnie zasłużone – uznanie. Lecz choć owszem, uznanie w końcu przyszło, stało się to zbyt późno, by zdążył się nim cieszyć Shailendra, spiritus movens tego pamiętnego filmu.
Naprawdę nazywał się Shankardas Kesarilal. Pseudonimem „Shailendra” sygnował swoją twórczość. Nie chciał, by ojciec wiedział o jego pisaniu, bo ów poważny człowiek zaplanował dla syna przyszłość stabilną i pewną. Ale nie kariera urzędnika narodowych kolei była przeznaczona Shankardasowi, a poezja. Szczególnie poezja w służbie kina, bo największą sławę zyskał jako tekściarz. Gulzar nazwał go nawet jednym z najwybitniejszych, jakich miało kino hindi. Niezaprzeczalnie piosenki Shailendry po kilku dekadach wciąż pozostają szlagierami. Kto nie nucił Awaraa hoon czy Mera Joota Hai Japani?
Nieprzypadkowo przywołuję właśnie te tytuły – flagowych hitów z Rajem Kapoorem – bo aktora-reżysera i poetę połączyła długoletnia przyjaźń. Dzięki Kapoorowi zresztą Shailendra zaczął tworzyć dla kina. Gwiazdor usłyszał Shaliendrę recytującego na imprezie zorganizowanej przez Indian People’s Theatre Association. Poruszony jego wierszem o Podziale, zaproponował współpracę – akurat szukał tekściarza do Aag. Wówczas Shailendra odmówił, branża filmowa w ogóle go nie pociągała. Jednak kiedy oczekiwali z żoną pierwszego dziecka, uznał, że przydadzą się pieniądze. Przypomniał się Kapoorowi – i w efekcie napisał dwa teksty do Barsaat (1949). Obie piosenki stały się hitami, a co ważniejsze zainaugurowały długą, owocną współpracę artystów. Trudno więc sobie wyobrazić że to ktoś inny niż Raj Kapoor miałby się wcielić w główną rolę w producenckim debiucie Shailendy (choć z kronikarskiego obowiązku odnotuję, że początkowo rozważano Mehmooda).
Po latach możemy tylko zgadywać, dlaczego Shailendra zdecydował się zrealizować film. Czy zapragnął nowych wyzwań – bo jako autor tekstów osiągnął już szczyt? Czy potrzebował odmiany od rutyny? Czy literacki pierwowzór tak zawładnął jego wyobraźnią, że nade wszystko chciał go zobaczyć na ekranie? Powiedzieć na pewno możemy tyle, że była to decyzja płynąca z serca.
Kanwą scenariusza stało się opowiadanie Mare Gaye Gulfam Phanishwara Natha „Renu”, uważanego za najznamienitszego obok Premchanda prozaika tworzącego w hindi. Shailendra zetknął się z tym tekstem na planie Madhumati. Asystent Bimala Roya, Basu Bhattacharya, zwykł w każdą wolną chwilę spędzać z książką Renu. Zaintrygowany Shaliendra sięgnął po nią sam. Tak narodził się pomysł Teesri Kasam.
Opowieść zabiera nas na północnoindyjską prowincję. Odrobinę melancholijną, ale nie wyidealizowaną ponad miarę. Poczciwy Hiraman (Raj Kapoor) zarabia na życie, przewożąc ludzi i towary swoim zaprzężonym w woły wozem. W życiu kieruje się prostymi zasadami, a złe doświadczenia czy porażki sprawiają, że je przeformułowuje oraz rozszerza. I tak gdy przemycając nielegalne towary, ledwo uchodzi policji – postanawia już nigdy nie szmuglować. Potem po nieprzyjemnym wypadku przy transporcie ładunku bambusa składa sobie obietnicę, że więcej nie będzie go przewoził. Treść trzeciej przysięgi, zgrabnej narracyjnej klamry, poznamy pod koniec filmu.
Osią wydarzeń jest spotkania Hiramana i Hirabai (Waheeda Rehman). Kobieta jest tancerką nautanki, a Hiraman dostaje zlecenie zabrania jej do oddalonej wioski, gdzie ma dołączyć do polowego teatru. Przejazd trwa ponad dobę – co da im szansę lepiej się poznać. Jednak nie podróż jest tu istotą, a ich relacja. W toku podróży – i długich dyskusji – zawiąże się między nimi przyjaźń. Gdy docierają do celu, Hiraman zatrzymuje się w okolicy dłużej, by obejrzeć występy towarzyszki. To, że tę dwójkę łączy więcej, niż można by oczekiwać, sugerują już ich imiona – zawierają w sobie słowo hira oznaczające diament. Jeden ze współczesnych recenzentów zauważył, że zarówno bohater, jak i bohaterka, to „nieoszlifowane klejnoty: prości, uczciwi ludzie, którzy dźwigają brzemiona, jakie na ich barkach złożył los, z godnością i humorem”. Hiraman będzie wobec towarzyszki żywił podziw i ogromny szacunek, a w końcu nie do końca uświadomione romantyczne zadurzenie. Ją ujmie jego prostolinijność i szczerość. Wiara Hiramana w niewinność i czystość Hirabai zostanie skonfrontowana z ponurą rzeczywistością – pogardą i komentarzami ludzi, dla których występująca publicznie tancerka nie różni się od prostytutki.
Można Teesri Kasam czytać jako opowieść o wolności głównej bohaterki – która stale i czynnie, na ile może, stara się mieć kontrolę nad własnym życiem. Wbrew społeczeństwu, które dla kobiet ma przewidziane określone role i pęta. Jak też oceny – i jest kwestią umowną i płynną, czy dostanie się etykietę świętej, godnej szacunku czy grzesznicy. Hirabai, choć niegdyś zniewolona i sprzedana, potrafi sama o siebie zadbać, jest osobą silną i samostanowiącą. Tańczy w nautanki, by zapewnić sobie utrzymanie, ale też… dlatego, że to lubi. Rozmawiając z Hirmananem mówi, że to uzależniające. Tak jak on musi powozić, tak ona uwielbia uczucie bycia na scenie, w światłach, przed publicznością. Reaguje złością, gdy Hirman broni jej przed docinkami miejscowych – bo nie przywykła, by ktoś poza nią samą brał za nią odpowiedzialność. Przeciwstawia się też zakusom zamindara (Iftekhar wyjątkowo w negatywnej roli), choć tym samym naraża się oraz pozostałych członków trupy teatralnej na poważne konsekwencje. Niezależnie od swojej reputacji – nie pozwala, by traktowano ją towar na sprzedaż, pozbawiano godności i szacunku.
Teesri Kasam nie pokazuje rzeczywistości lukrowanej. I nie należy oczekiwać tu baśniowych rozwiązań. Drogi bohaterów muszą się rozejść. Ale u podstaw decyzji Hirabai nie widzę chęci uchronienia prostodusznego, zacnego, acz protego człeka przed zburzeniem jego bezpiecznego status quo. A pragnienie dalszego stanowienia o sobie. I bycia panią własnego losu. Bo nawet w oczach Hiramana godną przyszłością dla kobiety jest ta żony, matki i opiekunki domowego ogniska. Motyw zniewolenia kobiet przewija się zresztą jak refren –w opowieści o Mahui.
Shailendra nie czuł się na siłach reżyserować, więc kiedy realizacja w końcu ruszyła, powierzył to zadanie Bhattacharyi. Ten w Teesri Kasam czerpał z najlepszych wzorców. Podobnie jak jego mentor Bimal Roy umiejętnie wyważa sztukę i rozrywkę – tak że film będąc przystępny dla szerokiej widowni, nie traci nic z walorów artystycznych. W przystępnej formie mówi o istotnych kwestiach społecznych (jak stosunek do kobiet występujących w ludowych widowiskach i nadużycia wobec nich), nie zmieniając subtelnej, nastrojowej opowieści w umoralniającą czytankę. A do tego znakomicie łączy obraz z muzyką. Ze 159 minut projekcji około 40 przypada na piosenki (jest ich 10, Shailendra napisał teksty do siedmiu). Są nieodłącznym elementem narracji i płynnie się z nią splatają. Muzyka towarzyszy bohaterom – czy to w postaci ludowych piosenek śpiewanych przez Hiramana czy tańców wykonywanych przez Hirabai. Zachwyca ich różnorodność, od lirycznej pieśni kierowanej do stworzyciela świata, który uczynił nasz padół tak złożonym, że często sprawia nam to ból, po zadziorną i dowcipną ludową piosenkę o tym, że ukochany lubi żuć paan.

Shailendra
Shailendra nie poprzestał na roli producenta, który tylko finansuje projekt. Oddał Teesri Kasam duszę, nie poddawał się, choć realizacja filmu się przeciągała (rozpoczęła się w 1961 r., premiera miała miejsce w 1966), a przeszkody tylko piętrzyły. Inwestował prywatne pieniądze, nie licząc się z konsekwencjami. Chciał podarować widzom film dopracowany pod każdym względem. I był przy tym bezkompromisowy, pomimo licznych głosów, że powinien zmienić zakończenie, pozostał wierny swojej wizji – i literackiemu pierwowzorowi. Zebrał znakomitą ekipę. Scenariusz – poza autorem opowiadania – tworzył Nabendu Ghosh, odpowiedzialny m.in. za Sujatę czy Bandini. Za wspaniałe czarno-białe zdjęcia odpowiadał Subrata Mitra – operator Satyajita Raya i indyjskich projektów Jamesa Ivory’ego. Muzykę napisał duet Shankar-Jaikishan, a zaśpiewali Mukesh, Manna Dey, Lata Mangeshkar i Asha Bhonsle. Bhattacharya, choć debiutował jako reżyser, był już świadomym i gotowym do samodzielnej pracy twórcą. A do tego doborowa obsada. Raj Kapoor, choć początkowo uważany za zbyt dojrzałego do roli, dał jeden ze swoich bardziej pamiętnych występów. Pokazuje się jako dobry aktor, bez chaplinowskich manieryzmów. Świetnie oddaje życiową naiwność i wiarę swego bohatera w prawy i sprawiedliwy świat. Waheeda, z przygotowaniem tanecznym i gamą emocji, jakie oddaje subtelnymi środkami, wydaje się stworzona do tej roli. Kolejny raz w jej bohaterce ścierają się niewinność i ponure doświadczenia.
Film zdobył uznanie krytyków, ale nie szła w nim parze popularność. Szybko stało się jasno, że będzie klęską finansową. Ciągłe napięcia w trakcie realizacji odbiły się na zdrowiu Shailendry. Artysta miał również kłopoty z alkoholem. 14 grudnia 1966 r., w dzień urodzin Raja Kapoora, zmarł w szpitalu.
W 1967 r. Teesri Kasam nagrodzono Nationalem dla najlepszego filmu. Stopniowo zyskał status klasyka.