Co to za miejsce

Bollywood?

To nie jest blog o Bollywood. Choć Bollywood również będzie dotyczyć… Ale termin raczej nie pojawi się tu często, bo go szczerze nie znoszę. Mówię raczej o kinie hindi (choć i to mocno nieprecyzyjne), a w erze czarno-białej hindi/urdu/hindustani. Dlaczego? Długo by można tłumaczyć, posiłkując się historią, i to nie kina bynajmniej.

Kino indyjskie

Kino hindi to tylko cześć składowa większej machiny, jaką jest kinematografia indyjska. I jej chcę poświęcić to miejsce. Tak naprawdę nie można mówić o jednym kinie indyjskim, a raczej konglomeracie lokalnych kinematografii, gdzie powstają filmy w określonych regionalnych językach. I tak obok kina hindi (do jakiego przylgnęła etykietka „Bollywood”) mamy również bengalskie, tamilskie, malajalam, telugu, asamskie, bhodźpuri, pendźabskie, gudźarackie, marackie, kannada, orija… i wyliczankę egzotycznie brzmiących nazw można jeszcze ciągnąć.
Kinematografia indyjska to jedna z najprężniejszych pod względem wyprodukowanej liczby filmów kinematografii światowej. Szacunki z ostatnich lat wskazują na imponującą liczbę powstałych 1500-2000 tytułów rocznie (a jeszcze 10 lat temu było to ok. 1000). Filmy hindi stanowią tylko część owego urobku (a dane liczbowe można zaczerpnąć z dorocznych raportów rządowej instytucji The Central Board of Film Certification, za rok 2017 podana liczba certyfikatów dla filmów hindi to 364), acz część znaczącą, jeśli chodzi o generowany dochód.

Zarówno kino hindi, jak i kinematografie regionalne, czyli po prostu – kino indyjskie, to cała planeta do odkrycia. Planeta różnorodna i niejednolita. I każdy może tu znaleźć coś dla siebie. Poszukujące kino niezależne? Proszę bardzo. Zaangażowane społecznie? Nawet zaangażowane do obrzydzenia. Głęboko artystyczne filmy festiwalowe, na których i najbardziej zagorzały festiwalowy weteran może nie dotrwać do napisów końcowych? Spokojnie, znajdą się. Produkcje tak kultowo złe, że ogląda się je po wielokroć, umierając z uciechy? No ba. A poza tym mądre komedie. Głupie też. Kino gangsterskie. Sensacja. Odjechane filmy z półnagimi spoconymi macho wymachującymi maczetami i wyczyniającymi takie rzeczy, że się Chuckowi Norrisowi nie śniło. Rozliczenia z trudnymi epizodami historii. Biografie wielkich i ważnych. Prztyczki wymierzone w skorumpowanych urzędników. Łzawe romanse. Dramatyczne dramaty rodzinne. I kameralne dramaty. Wystawne epickie widowiska. Portrety psychologiczne. Rzeczy komercyjne i niszowe. Uniwersalne oraz takie, które dla odbiorcy z innego kręgu kulturowego, z racji odmienności estetyki, będą nie do przejścia. I wcale, ale to wcale, we wszystkich tych filmach nie śpiewają i nie tańczą.

Chcę tutaj pokazywać ową różnorodność i nie szczędząc klawiatury, dzielić się fascynacją filmami z subkontynentu. Znajdzie się miejsce i dla kina artystycznego, i sprawnego rozrywkowego rzemiosła, i rzeczy tak bardzo złych, że genialnych. Przeważać będzie kino hindi (nie zawsze najnowsze, bo mój konik to lata 50., 60. i 70.), jako że to zakątek, o jakim mam największą wiedzę. Ale ciekawsko zaglądam i w inne strony. Czasem będzie śmiertelnie poważnie, a raz zupełnie na luzie (bo inaczej pisać o wariackich masalach chyba nie potrafię;). A niekiedy porzucę skrupulatne omawianie filmów, by podzielić się jakimś ulubionym utworem albo składanką klipów z kluczem czy zaprezentować sylwetkę któregoś z ulubieńców.

Kim jestem?

Z wykształcenia: psycholożką stosunków międzykulturowych. Pracuję w wydawnictwie, redaguję, piszę – jestem m.in. autorką książki Kobiety. Badaczki, czempionki, awanturnice  przeznaczonej dla młodych czytelniczek i czytelników, w której przybliżam fantastyczne, dające motywacyjnego kopniaka historie kobiet, które nie chciały tkwić w cieniu. Są w niej i wątki w indyjskie, w tym sylwetka patronki tego bloga Mary Ann Evans, czyli Nieustraszonej Nadii (zwanej też Hunterwali od jednej z ról) oraz krótki passus poświęcony kinematografii indyjskiej. Poza tym pochłaniam stosy książek i nałogowo oglądam filmy, nie tylko z subkontynentu (pisuję o nich dla portalu Asian Movie Pulse) oraz podróżuję, fotografuję i głośno dopinguję krykiecistów.

A dlaczego kino indyjskie? Jak wiele rzeczy w życiu – zupełnym przypadkiem.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Treści w obrębie witryny hunterwaalii.com podlegają 
ochronie prawnej na mocy Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 
4 lutego 1994 r. (Dz.U. 2006 nr 90 poz. 631). Kopiowanie, przetwarzanie, 
rozpowszechnianie tych materiałów w całości lub w części bez zgody autora jest 
zabronione.

(c) Joanna Kończak

kontakt mailowy