Dev Anand (a właściwie Dharamdev Anand). Wraz z Dilipem Kumarem i Rajem Kaporem w latach 50. nie mieli w przemyśle filmowym sobie równych. Zwano ich Trimurti, jak kto woli Trójcą czy Triumwiratem. Dev jednak najdłużej z całej trójki święcił triumfy – na ekranach pojawił się w drugiej połowie lat 40, szczególną sławą cieszył się w 50., świetne role zagrał i w 60. i na początku 70. Do końca życia (zmarł w wieku 84 lat w grudniu 2011) był aktywny jako reżyser i producent, choć bez większych sukcesów. Jego późne dokonania budziły w najlepszym wypadku tylko pobłażliwy uśmiech, ale ani mu były w głowie bezruch i brak działania, mawiał: nie mogę się nudzić, nuda to śmierć. A zapytany o sekret swojej żywiołowości odpowiedział:
To mój umysł – pozostaję aktywny fizycznie i psychicznie. Mogę pracować nawet siedemnaście godzin dziennie. Nie roztrząsam trosk, bo jestem optymistą. I łatwo wybaczam. To wielka zaleta – pozwala ci dłużej żyć. Nie praktykuję żadnych męczących ćwiczeń fizycznych, ale tez nie palę, piję ani nie jem mięsa. Najgorszą ludzką wadą jest stracić kontrolę nad swoimi zwyczajami. Kiedyś urządzałem wiele przyjęć i w wielu uczestniczyłem. Ale wycofałem się teraz ze światka filmowych imprez, bo jest tak nudny… ludzie, ten rodzaj rozmów, autopromocja…
Zostawił po sobie imponująca filmografię, a jego życie starczyłoby na więcej niż jeden scenariusz..
Nim zajął się kinem, studiował literaturę angielską. Jego ojciec był adwokatem. Zapewne ten intelektualny background miał wielki wpływ na ekranowy wizerunek Deva. Elegancki przystojniak, z ujmującą osobowością, bywały w świecie. wielkomiejskiego gentelmana. Jego postacie kojarzą się z tymi, które grali Gregory Peck (do niego często go zresztą porównywano, a sam skwitował to tak: Nie jestem pewien, czy to ja wyglądam jak Gregory Peck czy raczej to on wygląda jak ja), James Stewart i Cary Grant.
Wizerunek ten nie zawsze podobał się krytykom, którzy odmawiali Devowi aktorskiego obycia i umiejętności. Publiczności jednak zupełnie to nie przeszkadzało. Nonszalancki wdzięk jego postaci i charyzma przysporzyły mu licznych fanów. A okres po odzyskaniu przez Indie niepodległości, i fala która z nim przyszła, wymagał optymistycznych bohaterów. Gdy się go ogląd na ekranie ma się wrażenie, że czarował publiczność ot tak, bez wysiłku. Jednym uśmiechem, zawadiackim spojrzeniem, zabawnym gestem czy celnym dialogiem. Znakiem rozpoznawczym Deva stały się kapelusze i apaszki – za wizerunkiem musiał iść specyficzny styl: mieszanka luzu, zaczepności i elegancji. Producent Amit Khanna powiedział o aktorze: jego specjalnością był chłopak z sąsiedztwa, po części kochanek, po części wesołek, po części dobry człowiek.
W jednym z późnych wywiadów tak mówił o swoim wizerunku i zarzutach krytyków:
Krytycy często zarzucali panu, że pańska technika aktorska ogranicza się do manieryzmów.
Krytyk to jednostka, a naród liczy się w milionach. Gdyby to był tylko łut szczęścia, moja kariera nie trwałaby tak długo. Gdy zaczynałem, nie istniały szkoły aktorskie. Mój sposób mówienia, podawania kwestii dialogowych, pauzy – to wszystko ja, a nie wyuczony sztafaż. Większość scenariuszy do moich filmów została napisana z myślą o „Devie Anandzie” – nowoczesnym chłopaku z miasta. Zatem zazwyczaj po prostu musiałem być sobą, chyba że postać wymagała jakiś cech, których nie miałem.
Często uciekałeś się do rekwizytów takich jak apaszki i kapelusze…
Ale to znów ja. Uwielbiam wszelkie kapelusze i nakrycia głowy. A publiczność kocha, gdy je noszę. Moja czapka z Jewel thief w latach 60. stała się ikoną stylu. Na wczesnym etapie mojej kariery szefowie wytwórni Prabhat kazali mi używać niewygodnych protez, by ukryć lukę między zębami. Nalegałem, by tego nie robić, bo nie mogłem z nimi mieć odpowiedniej dykcji. A publiczności ta luka nie przeszkadzała. Lubili mnie takiego, jakim byłem. Bo w końcu tym, co się liczy, jest osobowość.
Jednak jego aktorskie emploi nie ograniczało się do postaci czarujących młodzieńców – co zresztą uciszało krytyczne głosy. Choćby rola w przełomowym Guide (na podstawie powieści Narayana, w reżyserii brata Deva, Vijaya Ananda). Tam zagrał złożoną, intrygującą i niejednoznaczną postać. Rola przyniosła mu nagrodę Filmafaire. W Jaal z 52 r. zaś był przemytnikiem i wyrachowanym draniem, w Gamblerze (1971) hazardzistą, w Pocketmaar z 1955 złodziejaszkiem, gansterem w Dushmanie z 1957. Nie przeszkadzało mu wcielanie się w bohaterów negatywnych. Mógł zagrać dowolnego drania – pod warunkiem, że była to pierwszoplanowa postać.
Debiutancki film Hum Ek Hain (1946) nie przyniósł mu sławy. Jednak był o tyle ważny, że na jego planie Dev poznał Guru Dutta – wówczas nikomu nieznanego młodzieńca. Panowie się zaprzyjaźnili i zawarli osobliwą umowę. Guru miał obsadzić Deva w filmie, gdyby takowy miał nakręcić, zaś Dev, gdyby mu przyszło jakiś obraz wyprodukować, podjął się wybrać Dutta na reżysera. Obu obietnicę udało się dotrzymać. A historia tego, jak zawarli znajomość, jest znaną anegdotą.
Tak po latach spotkanie wspominał Dev:
Wytwórnia Prabhat zapewniała nam zakwaterowanie i mieliśmy wspólnego pracza. Pewnego dnia pracz zamienił nasze koszule i umówiliśmy się, by każdy odzyskał swoją. Od razu między nami zaskoczyło. Młodzi, ambitni – dzieliliśmy wspólne marzenie, robić wielkie filmy. On marzył o reżyserii, ja o karierze aktorskiej. Widzieliśmy się jako odpowiednik duetu Jimmy Stewart-Frank Capra.
Po latach trudno uwierzyć, jak tych dwoje, tak różnych przecież artystów, się zaprzyjaźniło.
W 1949 r. Dev założył swoją firmę produkcyjną Navketan (po pierwszym sukcesie w filmie Ziddi). Interes był niejako rodzinny, bo prowadzony wspólnie z bratem Chetanem Anandem, wówczas reżyserem na fali sukcesu filmu, który zdobył nagrodę w Cannes.
Afsar (1950) był pierwszym podpisanym przez Navketan filmem. Devowi partnerowała w nim Suraiya, jego wielka i nieszczęśliwa miłość. Poznali się na planie Vidyi, gdy ona była już gwiazdą pierwszej wielkości, aktorką, a zarazem piosenkarką. Piękną i zdolną. On – na najlepszej drodze do kariery. W drugim dniu zdjęć do Vidyi kręcono piosenkę Kinare Kinare Chale Jayenge. Suraiya przypadkowo wpadła do wody. Nie potrafiła pływać. Ocalił ją Dev. Gdyby to był film, pewnie właśnie w tym momencie zaczęłaby się romantyczna pieśń na ukwieconej łące…
Ich uczucie było wielką tajemnicą – choć prasa jak zwykle snuła i rozgłaszała swoje domysły. Krążą opowieści o potajemnie aranżowanych spotkaniach, sekretnych listach miłosnych… Suraiya miała niestety wielce konserwatywną rodzinę i babcię, która trzymała żelazną kontrolę. Babcia zaś była kategorycznie przeciwna związkowi, a jako powód obiekcji podawała religię – Dev był hinduistą. Dev ponoć nawet oświadczył się wybrance w Tadź Mahal… Suraiya jednak– jak w filmowym scenariuszu – poddała się woli rodziny i pożegnała ukochanego. Nigdy nie wyszła za mąż. Pod koniec życia rzadko pokazywała się publicznie, od dekad nie grała ani nie śpiewała. Zamknięta w wieży z kości słoniowej – tak czasem pisano o niej w prasie. Po rozstaniu para nigdy więcej się nie spotkała.
Na szczęście do Deva, człowieka pełnego życia i pomysłów, wiecznie młodego w duchu, niepodobne było melodramatyczne cierpienie i szybko odnalazł szczęście u boku innej aktorki, Kalpany Kartik. którą później poślubił w przerwie na lunch zdjęć do film Taxi driver). Kalpana pozostała jego żoną do końca. Pierwszy zawód miłosny nie wpłynął też na powodzenie dziarskiego młodzieńca w przemyśle. W 1951 Navketan wyprodukowało Baazi – kryminalny thriller, którego reżyserię Dev powierzył Guru Duttowi, wywiązując się z obietnicy (partnerowała mu Kalpana Kartik), Dutt zaś dopełnił umowy, obsadzając Deva we wspomnianym już Jaal.
Navketan szybko wywalczyło sobie pozycję w przemyśle – w czasach Złotej Ery przemysłu kin hindi, gdy rządziły studia filmowe i nie tak łatwo się było przebić. Szczególnie nowym twarzom bez koligacji rodzinnych. Wyszli w swoich produkcjach na bombajskie ulice, słuchając ich charakterystycznego języka, i celnie portretując wielkomiejskie życie. A Dev odkrywał kolejne gwiazdy – nazwiska można mnożyć, Waheeda Rehman, Hema Malini, Zeenat Aman, Nutan…
Era koloru nie pogrzebała jego kariery – to z nią przyszły sukcesy Guide (rola w tym wielowymiarowym filmie przeniknęła zresztą do popkultury, to o devowym Raju z upodobaniem dyskutują komisarze policji w powieści Vikrama Chandry Święte gry, dla jednego z bohaterów zresztą aktor jest niedoścignionym wzorem i ikoną) i Johny mera naam. Niestety, szybko później aktor zaczął występować w produkcjach poślednich, mało wyszukanych. Zajął się też reżyserią, ale poza dramatem rodzinnym Hare Rama, Hare Krishna oraz Prem Pujari próżno szukać w jego reżyserskim dorobku produkcji godnych uwagi. Nie tracił jednak dobrego nastroju. Komercyjne katastrofy późnych filmów i reakcje krytyków nie mogły odżegnać go od tego, co kochał najbardziej – kręcenia filmów. Zawsze zapowiadał, że będzie pracował do końca – i tak było. W 2011, rok przed śmiercią Deva na ekrany trafił jego ostatni i reżyserowany przez niego film Chargesheet. Odszedł w wieku 88 lat. W 2007 roku ukazała się jego autobiografia, zatytułowana – jak adekwatnie do jego biografii – Romancing with life.
Hm, hm, albo ja oglądałem jakiegoś innego „Jewel Thiefa”, albo w filmie Vijaya Ananda Dev jednak nie występował w podwójnej roli (bo przecież SPOILER! SPOILER! księcia Amara nigdy nie widzimy na ekranie, bo okazuje się, że to wymyślona postać). Dopiero w sequelu, „Return of Jewel Thief”, mamy dwóch bohaterów, bo okazuje się, że Amar jednak istnieje.
I tak mi się wydaje, że z dorobku reżyserskiego Deva na uwagę zasługuje jeszcze „Prem Pujari” jako jeden z BARDZO niewielu obrazów z tamtego okresu, w których wprost mówi się o konflikcie indyjsko-chińskim oraz o szpiegowaniu dla swojego kraju (były przecież protesty, film zdjęto z ekranów, jeśli dobrze pamiętam). Inna sprawa, że zaraz potem Dev nakręcił HRHK i o „Prem Pujari” wszyscy zapomnieli.
A o Devie Anandzie dyskutują chyba WSZYSCY bohaterowie „Świętych gier”, nie tylko komisarze :) Swoją drogą, naprawdę polecam Ci ze względów poznawczych przeczytanie tego kawałka u Naipaula, w którym mowa o Devie. Choćby po to, by się przekonać, że nobliści też potrafią pisać jak Paulina Wilk.
PS: Korekta obywatelska: „Hare Rama, Hare Krishna”, nie odwrotnie. I „Johny Mera Naam”, przez jedno n.
W „Jewel thief” – heh, widać, jak pamięć po czasie spłatała figle i połączyła mi dwa filmy, choć niesławnego sequela „Jewel Thiefa” usilnie staram się nie pamiętać:).
I „Prem Pujari” zgadza się, to była interesująca rzecz.
No i oczywiście Kalpana Kartik, nie Katrik ;)
Jasne, że tak. Poprawione. W tagu było dobrze, więc pewnie autokorekta Worda poszalała:D
Bardzo przyjemny, wciągający wpis :)
Pingback: Neecha Nagar (1946). Kino symboli i idei | Hunterwali