Badhai Ho, kameralny komediodramat Amita Sharmy, reżysera niezbyt udanego Tevar oraz licznych docenianych w branży reklam, niespodziewanie stał się jednym z najbardziej kasowych filmów hindi 2018 r. To idealny przykład mądrego rodzinnego kina, które i wzruszy, i rozbawi, przemyci niegłupie spostrzeżenia dotyczące ról społecznych oraz rodziny jako takiej, a na końcu zostawi z przyjemnym ciepłem w sercu. Niby ogrywane są tu klasyczne formuły – z konfliktem, który narasta do kulminacji, by w finale znaleźć spodziewane gładkie i pomyślne rozwiązanie – ale liczy się sposób, w jaki historia jest poprowadzona oraz wymykający się kliszom wyjściowy pomysł.
Sharma bierze na warsztat zwyczajną rodzinę z klasy średniej. Jeetender Kaushik (Gajraj Rao), skromny pracownik kolei, wiedzie z obowiązkową żoną Priyamvadą (Neena Gupta), matką (Surekha Sikri) i dwójką synów, dwudziestoparolatkiem Nakulem (Ayushmann Khurrana) i nastoletnim Gullarem (Shardul Rana), spokojne i nieco nudnawe życie. Praca, codzienne obowiązki i zwady (teściowa z dopiekania synowej pomiędzy serialami i programami telewizyjnych guru uczyniła coś na kształt misji), uczestnictwo w kolejnych weseliskach w familii. Nakul jest już właściwie na wylocie z wygodnego gniazdka: ma stabilną, dobrą pracę, fajną dziewczynę z dobrego domu (Sanya Malhotra). Jej matka Sangeeta (Sheeba Chaddha) go lubi. Nic, tylko czekać, aż uwije własne.
Priyamvada nieoczekiwanie zaczyna gorzej się czuć. Nikogo to nie dziwi, bo wiadomo, w pewnym wieku kłopoty ze zdrowiem są nieuchronne i och, to zaledwie początek końca. Lekarska diagnoza jednak porządnie wszystkimi wstrząśnie. Kobieta bowiem… jest w ciąży.
Okaże się to dla jej rodziny ogromnym testem lojalności oraz więzi. Choć mogłoby się wydawać, że fakt, iż mężatka, matka dwójki, spodziewa się kolejnego dziecka, to zupełnie normalna sprawa, reżyser słusznie zauważa, że w oczach społeczeństwa niekoniecznie.
Krążą bowiem utarte przekonania odnośnie do tego, co kiedy komu wypada. „Zwykłym” ludziom w wieku średnim, nie jakimś nowoczesnym, zapatrzonym w zachód zepsutym wywrotowcom, nie uchodzi prowadzić życia intymnego i mieć potrzeb erotycznych. Ciąża Priyamvady wywołuje więc powszechne zgorszenie, a w reakcjach bardzo często powtarza się kwestia „co ludzie powiedzą”. Reżyser celnie punktuje społeczną hipokryzję. Ciężarem moralnych ocen obarczona jest bowiem Priyamvada, bo to ona „powinna uważać”, ona „taka dojrzała, a nieodpowiedzialna”, ona nie myśli o przyszłości rodziny. Gajraj traktowany jest już pobłażliwiej, a nawet z pewną dozą rozbawionego podziwu, a nawet zazdrości. „Och, rozrabiaka”. Nowa sytuacja będzie ciężka do przepracowania i dla synów – dostatecznie dorosłych, by świadomość tego, że ich rodzice nadal są ludźmi, a nie tylko rodzicami, ich nie gryzła. Nakulowi sztywność jego myślenia bez ogródek uświadomi dziewczyna – powie, że wynosi matkę na piedestał, chce traktować jak boginię, ale zapomina o tym, że to kobieta jak inne. Sharma sarkastycznie rozprawia się też z samozwańczymi piewcami moralności, każąc im zastanowić się, jakie postawy są w istocie „moralne”.
Scenariusz umiejętnie prowadzi nas przez ten rodzinny kryzys, w dobrych proporcjach mieszając elementy komiczne z poważniejszym tonem. A to wszystko kapitalnie zagrane. Ayushmann Khurrana stworzył sympatycznego bohatera, który zachowuje się czasem jak głupiec, ale kibicuje się mu się, by to zrozumiał i naprawił własne błędy. Neena Gupta, pracująca niegdyś z Shyamem Benegalem i G. Aravindanem, jako Priyamdeva pokazuje smutek i powagę, przystojące dostojnej matce, spod których nieśmiało wyziera kobiecość, świadomość siebie i własnych pragnień. Gajranj Rao emanuje ciepłem. Ale najbardziej fantastyczny popis daje dwukrotna laureatka Nationala Surekha Sikri (za Tamas Nihalaniego i Mammo Benegala) jako babcia z piekła rodem. Balansuje na granicy przerysowania, czyniąc wieczne utyskiwania oraz codzienne rytuały bardziej komicznymi niż nieznośnymi. Ostatecznie to właśnie starsza pani dostarczy największego zaskoczenia i zasłuży na najgłośniejsze oklaski.
Nic a nic nie szkodzi, że spodziewamy się, jaki ta historia będzie mieć finał. Seans kończymy z uśmiechem na twarzy, a i klaszcząc do rytmu, bo na napisach nie zabrakło fantastycznego „ślubnego” kawałka.