Thugs of Hindostan (2018) /Zbiry Hindostanu – Bandycka robota

Gwiazdorska obsada, wielka kampania promocyjna, zawrotna liczba kopii pokazywanych zarówno w Indiach, jak i za granicą, gigantyczny budżet, premiera w czasie Diwali i quasi-historyczna konwencja przemieszana z przygodą, której wzmożoną eksploatację przypieczętował sukces BahubaaliThugs of Hindostan, w Polsce pokazywany jako Zbiry Hindostanu, skrojone był na widowiskowy hit. Po raz wtóry jednak się okazało, że tworzenie pierwszorzędnej rozrywki nie jest takie proste. A choć dochód, jaki przyniósł wytwórni YRF Dhoom 3, tłumaczy, czemu powierzono stery tej produkcji Vijayowi Krishnie Acharyi, dla mnie ta decyzja jest równoznaczna z obraniem kursu na skały. Dwa poprzednie filmy, pod którymi Acharya podpisał się jako reżyser i scenarzysta, czyli Tashan oraz wspomniany Dhoom 3, drażniły nonsensownością, brakiem ciekawych postaci, problemami z dramaturgią i przeszarżowaniem ze slow-mo. Cóż, nie można powiedzieć, by VKA uczył się na własnych błędach…

Thugs… przenoszą nas do końcówki XVIII w do królestwa Raunakpuru. Oto dobry władca Mirza Sikander Baig zostaje podstępnie zamordowany przez wyciętego z szablonu czarnych charakterów Złego Anglika Johna Clive’a – rzucającego obowiązkowe Niegodziwe Spojrzenia. Ktokolwiek stawia opór, zostaje wycięty w pień. Pogromowi uchodzi tylko małoletnia córka króla Zafira Baig. W ostatniej chwili ratuje ją Khudabaksh (Big B.), zaufany człowiek władcy, który zajęty jakąś niezmiernie istotną misją, nie zdołał ocalić swojego pana, jego rodu oraz królestwa. Cóż, są zadania ważne i ważniejsze…
Mija 10 lat. Brytyjczycy są jeszcze niegodziwsi, Khudabaksh przewodzi szemranemu towarzystwu niby-piratów zagrażających interesom i władzy Kampanii Wschodnioindyjskiej, a dorosła Zafira (zatrważająco drewniana Fatima Sana Shaikh) wspiera go łukiem i szablą. Anglicy zaś wysyłają Firnagiego (Aamir Khan), kombinatora i notorycznego kłamczucha, który zrobi wszystko dla zarobku, by zinfiltrował grupę rebeliantów… Ten, dla towarzystwa, zabiera starego kumpla Shanichara (Mohammed Zeeshan Ayyub). Czy zdrajca pozostanie zdrajcą, a Zafirze uda się pomścić rodzinę?

Rozwleczony do prawie trzech godzin film, co rusz pożyczający pomysły i rekwizyty znanych blockbusterów, nie zaskakuje ani przez chwilę. Ale nie w przewidywalności tkwi główny problem. Bo nawet z klisz można ułożyć angażującą i dostarczającą frajdy historię. Problemem nie są też kiepskie CGI i efekty, na które wyraźnie nie było budżetu pozwalającego na odpowiedni rozmach. Za małe okręty, za mało statystów, za dużo plastikowości… Bo znów – frapująca historia broniłaby się nawet nakręcona z użyciem modeli z kartonu. Tymczasem to, na czym Acharya w ogóle się nie zna, to kwestia fundamentalna: opowiadanie historii. Narracja jest rwana, pozlepiana bezładnie ze scen, które można by dowolnie przetasować i nie zrobiłoby to większej różnicy. Podobnie jak wycięcie części z nich czy bohaterów (wielbłąda z rzędem temu, kto mi wyjaśni, po co tam właściwie potrzebny jest Shanichar). Niby osadzone jest to w jakimś określonym historycznym kontekście – bo mamy Indie za czasów kolonialnej władzy, Kampanię Wschodnioindyjską – ale po prawdzie dzieje się to nigdy i nigdzie, a twórcom nie chciało się ani sprawdzać żadnych realiów, ani tworzyć swojego na poły fantastycznego uniwersum – na wzór szalonych, cuchnących rumem i straszących voodoo Karaibów z serii Disneya. A u pomysłodawców tej ostatniej zadłużają się tyleż chętnie, co nieudolnie, bo Zbiry nie mają ani krzty lekkości, humoru i awanturniczej werwy pierwszych odsłon opowieści o piratach. Aamir Khan zaś, choć usmarował obwódki oczu kohlem, i nadekspresyjnie gestykuluje, strojąc miny, nie jest Jackiem Sparrowem. W ogóle nie jest „jakiś”. Nikomu nie udaje się tu stworzyć wartej zapamiętania postaci – nie żeby scenariusz w tym pomagał. Okazjonalnie jednak cieszy oglądanie Big B. toczącego pojedynki czy idącego w tany.
W sekwencjach akcji napakowano tyle slow motion, jakby honorarium reżysera zależało od liczby klatek. Co rusz siada więc dynamika pojedynków, gdy bombardują nas kolejne zwolnienia i najazdy na bohaterów.
Anglicy między sobą gawędzą w hindi, świętują Dasarę, a kostiumy sprawiają wrażenie przypadkowo skompletowanych z magazynu podupadłej opery. Do tego dudni pompatyczna muzyka ilustracyjna. O postaci Katriny Kaif, czysto pretekstowej i dekoracyjnej, niezbędnej jedynie do wciśnięcia dwóch kiepskich item numbers, lepiej od razu zapomnieć.

Ze Zbirów… drwią tak krytycy, jak widzowie, spodziewanych zysków też nie generuje. Nie jest jednak bardziej nieudany czy niedorzeczny niż wiele wcześniejszych hitów, a seans – w towarzystwie i z odpowiednim wspomaganiem – może się okazać nadspodziewanie rozrywkowy (choć zdecydowanie z innych przyczyn niż te zakładane przez reżysera) i nie tak bolesny jak próba zmierzenia się z Dhoom 3, Kick czy Shivaay. Zatem – miłośnicy kuriozów, jeśli jesteście spragnieni widoku Big B. wywijającego białą bronią, ciskającego wzrokiem pioruny oraz towarzyszącego mu Jestem-Tu-Wyłącznie-Pod-Efekt-3D-Sokoła, jak też Aamira Khana w jednej z najbardziej nieznośnych ról w karierze – to coś dla was.

8 uwag do wpisu “Thugs of Hindostan (2018) /Zbiry Hindostanu – Bandycka robota

  1. I pomyśleć, że prawie 40 lat temu można było nakręcić film o piratach rewolucjonistach, który też momentami rozbrajał, czasami wkurzał, a jednak jakimś cudem dawał się oglądać. O „Kranti” oczywiście mi chodzi, czyli spotkanie dwóch panów Kumarów: Dilipa i Manoja.

    A czy Jackie Shroff był chociaż w epizodzie? Bo z opisu wynika, że to idealny film dla Jackiego.

Odpowiedz na KLC Anuluj pisanie odpowiedzi

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.