W niezależnym kinie indyjskim ostatnich lat objawiło się trochę nowych talentów, twórców bardzo dojrzałych i świadomych mimo niewielkiego doświadczenia, zdobywających nagrody na prestiżowych międzynarodowych festiwalach w Wenecji, Cannes czy Berlinie. Shloka Sharmę, po jego reżyserskim pełnometrażowym debiucie Haraamkhor, trudno zaliczyć do tego ekscytującego grona.
Film nakręcono w zaledwie szesnaście dni, ale w przypadku niewielkich budżetów zdjęcia w zawrotnym tempie to norma. Nie trafił równie szybko na ekrany – po pierwszych festiwalowych pokazach w 2015 r. odleżał aż do teraz. I bardzo szybko po indyjskiej premierze trafił na platformę Netfliksa. Haraamkhor miał kłopoty z uzyskaniem cenzorskiego certyfikatu – Sharma zajął się w nim bowiem nieplatonicznym związkiem nauczyciela z wiejskiej szkoły i jego piętnastoletniej uczennicy. Wymogiem cenzury było, aby podczas kilku scen na ekranie pojawił się disclaimer, że seks z nieletnim jest w indyjskim kodeksie karnym przestępstwem (seans netfliksowy nam tego oszczędza). Niestety muszę przyznać, że choć zazwyczaj pomysły indyjskich cenzorów mają tyle sensu co plecenie koszyków z włosia z ogona wombata, tę akurat decyzję strażników celuloidowej moralności potrafię zrozumieć. Bo reżyser, a zarazem autor scenariusza, robi bardzo mało, by zabrać głos w pokazywanej kwestii. Trudno dociec, co właściwie jest jego celem. Ani to studium psychologiczne, ani film z przesłaniem, ani uwrażliwiający na problem wykorzystywania nieletnich czy dociekający jego przyczyn oraz konsekwencji.
Sharma nieudolnie prowadzi nas przez akcję, pokazując postaci uczestniczące w kolejnych scenach, które niespecjalnie się kleją. Tak jakby kino niezależne w jego rozumieniu nie wymagało ani konceptu, ani autorskiego sznytu, ani historii do opowiedzenia czy szczątkowego realizmu psychologicznego.
Nie dowiadujemy się, jak nawiązała się relacja Sandhyii (Shweta Tripathi) i Shyama (Nawazuddin Siddiqui). Ot, jest i tyle. Nic ich nie łączy, nie ma postawy uwiarygodniającej ich związek. Shyam to typ dość paskudny, nie wygląda na to, by miał specjalny wgląd w swoje emocje i szczątkowy system wartości. I by w ogóle czemukolwiek poświęcał większą refleksję (dziw, że nauczyciel). Ma żonę (byłą uczennicę), z którą cały czas łączą go intymne relacje. Nie jest atrakcyjny, nie roztacza wokół interesującej aury, na sprawnego manipulatora wydaje się zbyt ograniczony. Co w takim mężczyźnie pociąga nastolatkę? Nie ma tu z jego strony subtelnego uwodzenia, starannie budowanej psychologicznej pułapki. Nie szantażuje, nie wymusza nic groźbą, bywa agresywny, a dziewczyna i tak do niego lgnie… Kwestia szokującego w takiej relacji braku symetrii jest skrupulatnie przemilczana.
Motywacje Sandhyii nie są wyjaśnione. Rzucone jest kilka tropów, ale nie ma jak ich poskładać. Pochodzi z rozbitej rodziny (matka odeszła), ojciec policjant nadużywa alkoholu i nie zawsze jest wobec niej szczery. Dziewczyna nie wydaje się zahukana, a w rówieśniczym gronie nie pada ofiarę szykan czy ostracyzmu. Momentami to jej postać przejmuje w kontaktach z Shyamem inicjatywę – jakby reżyser na nią próbował przerzucić ciężar odpowiedzialności albo mgliście sobie przypomniał, że był kiedyś taki pisarz Nabokov…
Można też nabrać wrażenia, że związek nastolatki i jej dorosłego nauczyciela niespecjalnie mu przeszkadza. Trudno zrozumieć dziwaczną decyzję obsadową. Jako piętnastolatkę oglądamy aktorkę dwudziestosiedmioletnią (w momencie zdjęć), która nijak nie wygląda na dziewczynkę. Jest dojrzałą kobietą. Zatem nawet na najbardziej podstawowym poziomie – tym obrazu – nie ma tu sygnału, że dzieje się coś niepokojącego. Sharma tłumaczył niby, że nie chciał narażać młodej dziewczyny na wymogi takiej roli, ale jakoś tego nie kupuję. W jednym z wywiadów mówił w kontekście filmu, że „społeczeństwo za łatwo wydaje oceny”. I że chciał pobyć obserwatorem. Tymczasem nie ma dostatecznej wrażliwości – ani artystycznej odpowiedzialności – by podjąć trudny temat. A w kontekście wypowiedzi o społecznych ocenach zastanawia, co jego zdaniem w tej opowieści społeczeństwo oceniłoby zbyt łatwo. Łamanie prawa? Nadużywanie pozycji? W obliczu stałego potoku medialnych doniesień o przestępstwach seksualnych wobec nieletnich moralna niefrasobliwość Shloka Sharmy budzi zażenowanie.
W kontrze do relacji Sandhya-Shyam Sharma wprowadza wątek szczeniackiego zauroczenia. Łobuziak Kamal (Irfan Khan, nie mylić z dorosłym Irrfanem) jest w dziewczynie zadurzony i z kumplem Mintu, z którym często pakują się w kłopoty, knują co tu zrobić, by zwróciła na niego uwagę. Często śledzimy wydarzenia z ich perspektywy, gdy gdzieś podążają śladem Sandhyii. Chłopcy zresztą przeczuwają, że między nią a niezbyt poważanym przez nich nauczycielem coś jest na rzeczy. Dzieciaki są po dziecięcemu rozbrykane i naiwne, toczą psuedozabawne dysputy w stylu, że Kamal i Sandhya muszą się zobaczyć nago, bo wtedy ludzie muszą się pobrać.
Sceny z chłopakami wydają się wyjęte z innego filmu, spod znaku nostalgicznego powrotu do czasu szkolnych psot i beztroski – zupełnie jakby reżyser zapatrzył się w ten specyficzny nurt kina marackiego i zaparł się, że on też tak chce, tylko nie mógł poczekać na odpowiedniejszą okazję. Wrzuca zresztą sporo niezobowiązujących komicznych motywów (jak np. uczeń paradujący w przebraniu Shaktimana), które nie pełnią funkcji wentyla bezpieczeństwa. One trywializują całość. Dają jej nawias umowności, nieistotności. Do czego z kolei nie przystaje finał ciężkiego kalibru, wyjęty z jeszcze innego rodzaju kina, który dramat zmienia w groteskę, bo reżyser nie wiedział, kiedy należy powiedzieć „cięcie”.
Trudno też przejść do porządku dziennego nad brakiem sensu i wewnętrznej logiki. W pewnym momencie Sandhya podejrzewa, że może być w ciąży. Z Shyamem jadą do kliniki do pobliskiego miasta. Nie mają obaw, że ktoś ich tam razem zobaczy. Shyam podaje się za jej szwagra. Mówi, że dziewczyna ma piętnaście lat. Personel kliniki nie uważa za stosowne poinformować służb, że pojawiła się u nich małoletnia mężatka podejrzewającą ciążę (wedle indyjskiego prawa granica wieku do zawarcia małżeństwa to 18 lat, a seks z piętnastolatką jest przestępstwem). Ale jest jeszcze zdziwniej i zdzwiniej. Badają ją, trochę podejrzliwie, ale przestają zadawać pytania, gdy pielęgniarka stwierdza, że ją zna ze swojej okolicy, że wszystko ok, że dziewczyna od roku ma męża (czyli za mąż wyszła czternastolatka). I rzeczywiście, pielęgniarka zna dziewczynę, bo jest w związku z jej ojcem. Nie, wykształcona kobieta pracująca w służbie zdrowia nie uważa za stosowne poinformować partnera, że jego córka w towarzystwie dorosłego mężczyzny pojawiła się u ginekologa, bo spóźniał się jej okres. Już zostawiwszy aspekt prawny – nie uważa relacji nastolatki z żonatym nauczycielem za coś, o czym warto może porozmawiać (żartuje tylko przy okazji pogaduch od serca, że Sandhyia jak i jej ojciec ma fatalny gust). Nie uważa za stosowne podjęcie jakiejkolwiek reakcji. Jakby sprawa dotyczyła dwójki dorosłych. Równorzędnych partnerów. Po wizycie w klinice Sharma jakby przypomina sobie, że właściwie to jego bohaterka jest dziewczynką i pozwala jej zachować się jak smarkuli w scenie jedzenia lodów – rozwydrzona małolata w wykonaniu dorosłej Tripathi wypada cokolwiek kuriozalnie. Dziewczyna też zupełnie się nie przejmuje, że „pielęgniarka” może wydać jej sekret. Stwierdza, że nie wygada i już. Bo tak.
Bohaterowie żyją we wsi, gdzie zwykle każdy wie wszystko o każdym… ale choć niespecjalnie się kryją, miejscowa społeczność nic nie widzi. Jakieś plotki docierają niby do żony Shyama… ale w błogiej nieświadomości pozostaje policjant, ojciec Sandhyii. I on i reszta jego posterunku to najwyraźniej najgorsi śledczy, jakich widziała ziemia.
Najbardziej dziwi mnie w tym wszystkim całkiem pokaźna liczba pozytywnych recenzji, jakie Haraamkhor zebrał. Zupełnie jakby indyjscy dziennikarze wpadli teraz w drugą w porównaniu sprzed stanem sprzed kilku lat skrajność i zachwalali każdy niekomercyjny film „z ważnym problemem” w tle, mniejsza, jak ten „problem” jest pokazany.
Przeczytałam, że kolejny projekt reżysera ma być pierwszym indyjskim filmem nakręconym w całości Iphonem. Cóż, nie mogę się doczekać – do braku reżyserii i scenariusza dostaniemy jeszcze operatorską fuszerkę.
Brzmi beznadziejnie. Chyba obejrze! 😁
Tylko uprzedzam, to nie ten przypadek nieudanego filmu, na którym się człowiek może setnie ubawić. :)
Tak, zdaje sobie z tego sprawe. Nie spodziewalam sie, ze Nawaz zagral w czyms tak zlym. Jest na angielskim netflixie, wiec zastanawialam sie czy nie obejrzec, ale skutecznie odradzilas 😂
Nawaz zagrał w „Kicku”, więc wiesz…. ;)