Vikas Bahl reżyserskim debiutem, Queen, rozbił bank zeszłorocznych indyjskich nagród, a i widzowie docenili jego kameralny oraz bezpretensjonalny film. Królowa nie była pierwszą przygodą z kinem Bahla. Wcześniej zajmował się głównie produkcją – i współpracował z takim na przykład Kashyapem przy Ugly czy Dev D. Trudno więc tłumaczyć, że nagle – obdarzony kredytem zaufania i niemałym budżetem – stracił rezon, onieśmieliły go finanse czy zatrudnione gwiazdy, a z tremy sparaliżowała twórca niemoc. Shandaar jest produktem tak nieudolnym, jakby nakręciła go banda małolatów po solidnie zakrapianej imprezie. Szwankuje tu bowiem wszystko.
Pomysł zapowiadał się sympatycznie – komedia romantyczna, która będzie okazją do podkpiwania z rozdmuchanego ślubnego anturażu. Problem polega jednak na tym, że nikt nie rozwinął tego hasła w interesujący scenariusz. Wróć… jakikolwiek scenariusz. Wygląda to tak, jakby reżyser skrzyknął ekipę do odpowiednich lokacji, dał wszystkim wolną rękę, a sam się ulotnił, nadzór nad wszystkim zostawiając kuzynowi starszego brata kolegi asystenta. Improwizacja była może i dobrą metodą pracy w Queen, tu jednak bohaterowie snują się od sceny do sceny bez celu i przyczyny, prowadząc nieznaczące dialogi, przy czym usilnie próbują być równi, wyluzowani i zabawni. Źle jest już od pierwszych scen – przydługiej i zupełnie zbędnej animowanej sekwencji pełniącej funkcję wprowadzenia.
Osią wydarzeń są przygotowania do wystawnego weseliska. Rodziny obu stron i goście zjeżdżają do brytyjskiego zameczku pośród sielskich krajobrazów, którego wnętrza prezentują się zadziwiająco swojsko – bo zagrał je nasz pałac w Kozłówce. Para przyszłych małżonków ma drugorzędne znaczenie, bo rzecz kręci się wokół wedding plannera – Jagjindera Jogindera (Shahid Kapoor) i Alii, przyrodniej siostry panny młodej (Alia Bhatt). Obydwoje cierpią na bezsenność, co pozwoli im na rozmowy podczas długich nocy w zamczysku. Oczywiście się sobą zainteresują – ale w to twórcom trzeba wierzyć na słowo, bo między Shahidem i Alią totalnie brak chemii. Shahida po Haiderze najwyraźniej zmęczyło bycie aktorem, bo tu ogranicza się do słodkich uśmieszków chłopca, co stłukł ulubioną filiżankę babci. A i w występie Alii nie ma nawet śladu dojrzałości, którą pokazała w Highway. Obecność Pankaja Kapura wypadałoby litościwie przemilczeć…
I tak się to toczy, od jednego nieśmiesznego żartu do kolejnego, z boleśnie kiepskimi muzycznymi przerywnikami, ku absurdalnemu finałowi, co w zamyśle miał być pewno przewrotny i z przymrużeniem oka, a w tle przewija się czereda irytujących postaci oraz piorunujące efekty specjalne jak kiepsko renderowana ropucha czy animowane ważki
Reżyser nie dość, że pozwolił, by całość wymknęła mu się spod kontroli, najwyraźniej zapomniał, że poprzednio bawił się w kino feministyczne. I tak raczy nas na wstępie mądrością, że każda księżniczka potrzebuje do zaśnięcia swojego księcia. A gdy bucowaty typek w mocno prostacki sposób obrazi narzeczoną, ta wybuchnie płaczem nie dlatego, że uświadomi sobie, że z nim ma spędzić życie, a dlatego, że uzna, że gość ma rację.
Jednak nawet przy okazji najpodlejszego seansu staramy się znaleźć jakiś jasny punkt, by móc stwierdzić „film ratuje tylko…”. Cóż, jest coś, co ratuje i Shaandar. Widok napisów końcowych.
Znaczy się, obraz z serii: „Najlepsze w tym filmie jest to, że się kończy”?
Szkoda.
To ja wracam do Karana. :D
Eds, on się nawet na jeden z naszych wesołych seansów nie nadaje. To gorsze niż „Kick” i „NH10” razem wzięte:).
Musiałam sprawdzić, co to „NH10”, bo tak bardzo wyparłam. :O
„Cóż, jest coś, co ratuje i Shaandar. Widok napisów końcowych.”
To i tak więcej niż można powiedzieć o moim ostatnim traumogennym filmowym przeżyciu (obejrzyj, obejrzyj!), gdzie nawet napisy końcowe nie ratowały sytuacji („lungidens, lungidens, lungidens… thalaiva!”). Jestem dziwnie spokojny, że po tym dziele „Shandaar” całkiem by mi się spodobał.
A co do Shahida, to ja tak ogólnie mam wrażenie, że jego z założenia męczy bycie aktorem. I te okazjonalne występy u Bhardwaja niewiele, niestety, zmieniają.
Naprawdę takie dno? Bo zajawki wyglądały całkiem fajnie, nawet zastanawiałam się, czy się nie skusić… Pewnie wybrali najbardziej poskładane kawałki z całego filmu. Dzięki, że ostrzegasz :)
Spróbować zawsze możesz:). Ale nawet najbardziej entuzjastyczni indyjscy recenzenci nie szczędzili gorzkich słów. Byłam w Indiach niedługo po premierze i już nigdzie tego nie grali.