Dum Laga Ke Haisha zabiera widza do innego świata… innego niż ten, do którego przyzwyczaiły nas rozmaite rozrywkowe produkcje YRF z ostatnich lat. To prosta i ciepła historia o zwykłych ludziach wiodących zwyczajne, wręcz nudnawe życie, borykających się z bolączkami codzienności. W sennym Hardiwarze, nie metropolii czy w zamorskich dekoracjach. A choć czas akcji to lata 90. – rzeczywistość bohaterów ze współczesnej perspektywy nie jest taka znowu odległa.
Prem Tiwari (Ayushmann Khurrana) wraz z ojcem (kapitalny Sanjay Mishra) prowadzi sklep z kasetami (a dokładnie nagrywanymi domowym sumptem kopiami). Interes kręci się raczej słabo: magnetofony oraz taśmy odchodzą powoli do lamusa i zaczyna się era płyt kompaktowych. Prem niekoniecznie ma inny pomysł na biznes, bo planowanie, kreatywność czy podejmowanie inicjatywy to nie jego mocne strony. Dwukrotnie oblał maturę, zwykł słuchać rodziców i stoicko znosić, gdy tatko spuszcza mu manto sandałem.
Sposobem na podratowanie rodzinnego budżetu ma się stać małżeństwo chłopaka. Kandydatka na jego żonę, Sandhya (debiutująca Bhumi Pednekar), nie wnosi co prawda pokaźnego posagu, ale jest wykształcona, ma pracować jako nauczycielka, a to oznacza że w najgorszym wypadku będą mogli żyć przynajmniej z jej pensji. Dziewczyna wydaje się wesoło usposobiona i sympatyczna. Jest tylko jeden szkopuł – figurę ma bardzo bujną. Jej powierzchowność Premowi okropnie przeszkadza (acz sam, nie oszukujmy się, amanta filmowego nie przypomina).
Ale mus jest mus, kolejki innych chętnych dziewcząt jakoś nie widać – małżeństwo zostaje zawarte.
Ceremonia jednak nie jest magiczną różdżką, za której sprawą znikają wszelkie opory czy wątpliwości. Dwójka ludzi musi nauczyć się wspólnego życia, a żadne z nich tak naprawdę nie wie, na czym ono powinno polegać. Prem najzwyczajniej w świecie wstydzi się swojej małżonki przed znajomymi i sąsiedztwem, a Sandhya ani myśli być potulną, pokornie znoszącą przeciwności męczennicą. Bez ogródek mówi, co myśli, nie pozwala sobie w kaszę dmuchać i nie zamierza milczeć, gdy nie okazuje się jej szacunku.
Ale twórcy nie zamierzają opowiadać historii o tym, jak krnąbrny chłopak odkrywa, że tak naprawdę liczy się wnętrze. Zdecydowanie więcej tu odcieni szarości. Zarówno on, jak i Sandhya popełniają błędy. Jedno i drugie potrafi z oślim uporem forsować swoje. A kiedy chłopak zachowuje się wobec żony naprawdę paskudnie, szybko okazuje się, że za jego butnością i grubiaństwem kryją się niepewność i niskie poczucie własnej wartości. Jego zachowanie nie zostanie jednak usprawiedliwione czy potraktowane jako coś na porządku dziennym, i zaowocuje poważnymi konsekwencjami.
Pod komediową fasadą kryje się całkiem mądra refleksja nad konfliktem między społecznymi oczekiwaniami, postępowaniem zgodnym z wyniesionymi z domu skryptami, a gotowością do życiowych zmian, dojrzałością w relacji z drugą osobą. Sandhya mówi: „Zawsze chciałam mieć męża, ale nikt mi nie wytłumaczył, na czym polega małżeństwo”. Podobnie jest w przypadku Prema. Chłopak nie buntuje się na myśl o ożenku jako takim. Przeraża go dopiero małżeńska praktyka.
W Dum Laga Ke Haisha zwraca też uwagę, że to Sandhya jest stroną aktywną, musi się wykazać mądrością i przejmować inicjatywę. Prem biernie czeka, aż inni rozwiążą za niego problemy, sam boi się odpowiedzialności, podejmowania ryzyka. I to Sandhya jest wykształcona, a tym samym wnosi do domu kapitał. Wchodzi w tradycyjną rolę społeczną żony, ale nie porzuca przy tym własnych pragnień i aspiracji. Umie i chce walczyć o swoje. A podejmowanie przez kobiety inicjatywy podkreślono nawet w komediowych sekwencjach, gdy Sandhya jest instruowana, że gdy małżonek w sprawach małżeńskich obowiązków jest nadto nieśmiały, rolą żony jest pomóc mu nieśmiałość przełamać.
Uwypuklona jest więc różnica pokoleniowa – bo w rodzinach młodych matki przykładnie grają drugie skrzypce.
Pomimo tych ważkich tonów film nie przestaje być propozycją nade wszystko rozrywkową i przeznaczoną dla szerokiej widowni. Tonacja jest lekka, żartobliwa, konwencja komedii romantycznej zachowana z całym dobrodziejstwem inwentarza, bohaterów zaś akceptujemy z ich przywarami i śmiesznostkami.
A i na miłośników muzyki „z epoki” czeka kilka niespodzianek pobrzmiewających w tle. W roli samego siebie występuje tu, jako ulubiony wokalista Prema, Kumar Sanu (muzyczna ikona, to jego głos słyszmy choćby w Tujhe Deha… z DDLJ). I specjalnie na potrzeby filmu nagrał nową piosenkę Tu o urokliwie staroświeckim brzmieniu.
Jedyny klip Dard Karaara (pozostałe piosenki słyszymy tylko w tle) pojawia się na końcu – niczym żartobliwe dream sequence. Bohaterowie mają swój popisowy numer, a melodia, stylistyka, kostiumy, kolory i choreografia to bardzo udany pastisz „typowego” romantycznego duetu z A.D 90.
O, jak fajnie! Nowa nocia! Tylko szkoda, że o filmie, którego nie widziałem.
Jakoś tak mi zazgrzytał ten „rys feministyczny” z dalszym opisem, że to żona musi być stroną inicjatywną. Bo czemuś mam takie przeczucie, że jak to w indyjskim filmie, jak zwykle baba ma wykonać całą czarną robotę, żeby ją łaskawie książę małżonek zaakceptował, a on się nie musi o nic starać. A to z feminizmem nie ma zbyt wiele wspólnego.
Ale – jako się rzekło – filmu nie widziałem (i jakoś się nie palę). Więc może to tylko takie tam pitolenie wynikłe z niezrozumienia noci (doceńmy, że nowa jest, doceńmy, bo niecodziennie się to zdarza).
Susznie. Ze skrótu myślowego wyszedł za duży skrót. Przeredagowane:).
Pingback: Shubh Mangal Saavdhan – Potencjał dobrze wykorzystany | Hunterwali