Sunil Dutt nie mógł towarzyszyć rodzinie w wakacyjnym wyjeździe. Pusty dom wyjątkowo go przygnębił. Bez ukochanej żony i dzieci czuł się samotny, bezradny, przytłoczony. Intensywność tych doznań go zaskoczyła. Ale też okazała się inspirująca. Dutt zadał sobie bowiem następujące pytanie: czego doświadczyłby mężczyzna, którego nagle opuścili najbliżsi? Rezultatem tych rozważań okazał się wyjątkowy film, jego reżyserski debiut: odważny artystyczny manifest, pokazujący ogromną wrażliwość estetyczną aktora, jak również dużą świadomość technik wizualnych oraz prądów obecnych w kinie światowym oraz rodzimym (1967 rok – a więc nowa fala miała się już w Indiach całkiem dobrze).
W Yaddein, czyli Wspomnieniach, nie opowieść jest najważniejsza. Bo tę właściwie można zawrzeć w paru krótkich zdaniach. W burzową noc Anil (Sunil Dutt) wraca do domu i nie zastaje żony ani dzieci. Miota się po opustoszałym mieszkaniu, prześladowany lękiem, że bliscy już nie wrócą. Przywołuje w myślach chaotycznie sceny z przeszłości, coraz głębiej pogrążając się w emocjonalnym kryzysie. Brzmi dość zwyczajnie, prawda? Na czym zatem polega niezwyczajność tego filmu? Otóż Dutt jest jedynym członkiem obsady. Co nie znaczy, że inni ludzie nie są na ekranie obecni – acz to jedynie czysto symboliczna to obecność.
Anil wspomina, jak poznał żonę w tłocznej kafejce, romantyczną scenę oświadczyn w deszczu, wspólne rozmowy (od czułych, po gwałtowne kłótnie), pojawienie się w ich życiu dzieci, hałaśliwe przyjęcie wydane z okazji narodzin syna. Dutt nie rozgrywa tego wszystkiego monologiem, a w pełni korzysta z możliwości, jakie stwarzają obraz i dźwięk. Nawet po kilkudziesięciu latach zadziwia konsekwencją, z jaką zrealizował swoją artystyczną koncepcję.
Inne postacie tylko słychać zza kadru, gdy one same pozostają niewidzialne. Odzywają się również w słuchawce telefonu. Ale pomysłowość Dutta wykracza poza prosty trick z głosem z offu. Rozgrywając opowieść jako strumień świadomości bohatera, pozwala sobie na odejście od naturalistycznej konwencji.
I tak dostajemy surrealistyczną sekwencję przyjęcia, gdzie innych gości reprezentują balony z wymalowanymi twarzami. Czy świetną scenę w kawiarni, gdzie po raz pierwszy spotykają się Anil i Priya. Wnętrze i inni goście pokazani są jako satyryczne ilustracje autorstwa znanego również poza Subkontynentem indyjskiego rysownika Maria de Mirandy. Wpierw jako tło za Anilem, potem kamera wędruje ku poszczególnym parom postaci przy stolikach i podsłuchujemy ich komiczne rozmowy.
Reżyser potrafi podobnymi sztuczkami oddać nie tylko żartobliwą obserwację czy subtelną kpinę ze społeczeństwa, lecz także momenty liryczne i zmysłowe. Czy mając do dyspozycji jednego aktora stojącego przed panelem podświetlonego szkła, na którym czarną kreską nakreślono wizerunek kobiety, można zrealizować scenę miłosną? Owszem, można. Dutt zresztą znakomicie sobie radzi z wyrażeniem erotyki i zmysłowości jeszcze w innych sekwencjach.
Ale nie chodzi tu tylko o pustą zabawę efektami. Dutt precyzyjnie buduje portret swojego bohatera i oddaje jego stany emocjonalne: od wściekłości, buntu, po rozpacz, tęsknotę i paranoję. Stopniowo odkrywamy, że lęk, iż rodzina go opuściła, nie jest wcale bezpodstawny. Anila, neurotycznego, skupionego na sobie, wybuchowego, zazdrosnego uwagi, jaką żona poświęca dzieciom, od rodzinnych obowiązków uciekającego w rozrywki, lawirującego między oskarżeniami a poczuciem winy, trudno jednak uznać za antybohatera, a obraz kryzysu małżeńskiego, który tu nakreślono, zdaje się boleśnie zwyczajny.
Za sprawą kameralności przedstawienia oraz kamery, która czyni widza bezpośrednim, niemal obecnym w pomieszczeniu obserwatorem, ma się wrażenie ogromnej intymności. A gdy przypominane są rozmowy małżonków, te z lepszych czasów, można się zastanawiać, ile z własnych emocji wniósł reżyser do scenariusza – bo głosem filmowej Priyi mówi jego żona, Nargis (która zresztą w pewnym momencie „widzimy” – jako cień sylwetki na ścianie).
W budowaniu odpowiedniego nastroju ogromnie istotną rolę odgrywają dźwięk oraz zdjęcia wybitnego operatora S. Ramachandry (kręcił głównie w Karnatace, był autorem zdjęć m.in. Ghatashraddhy Kasaravalliego). Czarno-białe kadry, dziwne kąty kamery, częste ujęcia z dołu, granie światłem i cieniem oraz wnikliwe zaglądanie w twarz bohatera tworzą niepokojące, odrealnione uniwersum wewnętrznych przeżyć. Widać tu sporo inspiracji ekspresjonizmem – w tym w sugestywnej scenie w pokoju dziecinnym, która równie na miejscu byłaby we współczesnym filmie grozy. Zresztą zdjęcia w Yaadein uhonorowano National Award.
Omawiający ten film zwracali często uwagę na obraz żony – idealnej, bezgranicznie wyrozumiałej oraz wybaczającej, wskazując to jako słaby punkt. Mnie jednak ten wizerunek dobrze się wpisuje w przyjętą tu męską perspektywę, w społeczne oczekiwania, jaka dobra żona być powinna. I kontrapunkt dla narastającego poczucia winy bohatera. A przecież nie z rzeczywistością pokazywaną wiernie i obiektywnie mamy tu do czynienia.
Ogromna szkoda, że współcześnie rzadko się o tym szalenie interesującym obrazie wspomina. I że jedyne dostępne wydanie DVD (T-series) nie ma angielskich napisów.