Kalkuta pogrążona w recesji, tysiące protestujących na ulicach. Ludzie są zaniepokojeni przyszłością, tym, czy zdołają rodzinom zapewnić byt. W ten kontekst – na tle zaciemnionego ekranu – wprowadza nas głos z offu.
Mężczyzna i kobieta, młode małżeństwo, pochłonięci codziennością, wciąż się mijają. Ona wcześnie rano rozpoczyna swoją zmianę w fabryce torebek. On – pracuje nocą w drukarni. Czas spędzają w pustym mieszkaniu, wypełniając domowe obowiązki, czekając na krótką chwilę, którą będą mogli ze sobą dzielić (nie bez powodu na Warszawskim Festiwalu Filmowym film wyświetlano jako Oczekiwanie).
To mógłby być punkt wyjścia zaangażowanej filmowej noweli. Dramat rodzinny z ekonomicznym tłem. Gorzki obraz szarej rzeczywistości. Wyraz społecznych niepokojów… I w jakimś sensie jest… ale debiutujący bengalski reżyser, Aditya Vikram Sengupta, wymyka się utartym schematom. Twórca w subtelny i poetycki opowiada bowiem o uczuciu, którego nie gasi rutyna obowiązków i dla którego – w szarej rzeczywistości – jest miejsce. Tam, gdzie inni filmowcy mówiliby o wypaleniu, on znajduje jasność i nadzieję. I szuka romantyzmu w sferach i miejscach, jakie z romantyzmem się nie kojarzą.
Opowiada przy tym niekonwencjonalnie i szukając własnego, specyficznego języka narracji. Obywa się bowiem bez dialogów. Nie znaczy to, że film jest niemy. Cały czas słyszymy dźwięki. Uliczny zgiełk, rozmowy zza ściany czy w końcu muzykę – ilustracyjną oraz stare piosenki, bengalskie i hindi. Tylko bohaterowie milczą, a cisza podkreśla ich osamotnienie. Śledzimy codzienną rutynę. Pranie. Drobne porządki. Zakupy. Drzemkę. Przyrządzenie posiłku. Samotne jedzenie własnej porcji i pozostawienie drugiej, gotowej i przykrytej.
Zaglądamy w przygaszone, może nieco nieobecne twarze małżonków, gdy pracują, zajmują się domowymi obowiązkami. Żyjemy z nimi, ich rytmem.
Stopniowo odnajdujemy elementy więzi, jaka łączy parę. Rozpoznajemy podobne gesty, podobne grymasy, drobne gesty świadczące o wzajemnej trosce. Czy wreszcie – w poetyckiej, onirycznej sekwencji – odkrywamy tkliwość i uczucie.
Kamera wprowadza nas w ten świat powoli, oszczędnie i dyskretnie. I pokazuje, że nawet w zwyczajności można odnaleźć iskrę niezwykłego, powód do zachwytu czy zadziwienia. Rozbłysk światła na rybich łuskach, fakturę pęknięć na ścianie wyłaniającą się z cieni, nawet olej skwierczący na patelni… W tej dbałości o detal, starannej, fotograficznej kompozycji kadrów daje o sobie znać artystyczne wykształcenie twórcy.
Reżyser wspominał w wywiadach, że jego celem było zaangażowanie publiczności – jako uczestników opowiadanej historii, nie tylko jako widzów. I taką tworzy iluzję, pozwala zanurzyć się w świecie tego mieszkania, tej pary.
A opowieść doskonale obywa się bez słów, przypominając o sile obrazu i emocjonalnej pozawerbalnej ekspresji. Od widza wymaga jednak cierpliwości, wrażliwości i skupienia. Poza festiwalową publicznością (której zresztą z powodzeniem jest prezentowany, o czym świadczą choćby nagrody w Wenecji) nie przemówi raczej do większej widowni.
Pingback: Island City (2015, Miasto wyspa) – W mieście symulakrów | Hunterwali
Pingback: October (2017) – Ulotne przyczyny | Hunterwali