Sriram Raghavan szczególnie upodobał sobie konwencję neo-noir, po którą z powodzeniem sięgnął w debiutanckim Ek Hasina Thi, bardzo dobrym Johnny Gaddar czy mniej udanym, ale niepozbawionym mocnych scen czy wyraziście nakreślonych postaci Badlapurze. W Andhadhun porzuca śmiertelnie poważny ton i choć nadal eksploruje mroczne zakamarki ludzkich charakterów, bawi się przy tym konwencjami. Przewrotny thriller łączy z czarną komedią, raz po raz puszczając do widzów oko. Świadomie sięga po motywy pulpowe i widać, że ma z tego niezły ubaw. Jest przy tym wprawnym prestidigitatorem. Pokazuje niby ograne sztuczki, ale tak, że czeka się na kolejny trick. W jego cylindrze zaś ukryty jest niejeden królik.
Od królika zresztą się zaczyna… Najpierw widzimy zawadiackie motto „Czym jest życie? To zależy od przeżywacza”. Potem widzimy gościa ze strzelbą, który po polu kapusty goni zwierzaka. Scena jest dość absurdalna… i to ustawia od razu ton. Podpowiada, by nie traktować nazbyt serio wszystkiego, co zobaczymy. I nie dawać temu zbytniej wiary. Wiemy wszak, gdzie podążanie za królikiem doprowadziło literacką Alicję. W scenie kryje się też inny istotny klucz, warto więc czujnie zwracać uwagę na detale. Prolog zresztą powróci później… z sensem wpleciony w fabułę.
Ta jednak nie opowiada o sielskiej prowincji czy podjadaniu plonów przez lokalną faunę. Rzecz dzieje się w Punie. Akash (Ayushmann Khurrana), utalentowany niewidomy pianista, całymi dniami ćwiczy granie, bo przygotowuje się do prestiżowego konkursu. Pewnego dnia gdy przechodzi przez ulicę, potrąca go dziewczyna na skuterze, Sophie (Radhika Apte). Trochę z poczucia winy, a trochę dlatego, że chłopak wpadł jej w oko, załatwia mu pracę w restauracji ojca – akurat szukają pianisty, by zabawiał gości. Idzie mu to świetnie, wszyscy go uwielbiają. Akash i Sophie coraz lepiej się dogadują… Ale to nie ma być romantyczna historia – i pierwsza zasłona z dymu rozwiewa się, nim minie 10 minut filmu. Akash wcale nie jest niewidomy, choć wszystkich do tego przekonał. A przez własną mistyfikację wplącze się w bardzo niebezpieczną grę. By nie psuć zabawy, lepiej nie zdradzać więcej z fabuły. Dość powiedzieć, że będziemy mieć do czynienia z obowiązkową dla kina noir femme fatale, wścibską sąsiadką, bandycką szajką, dawnym gwiazdorem kina i niezbyt pomocną policją. I nieraz, gdy pomyślimy, że wszystkie karty już odkryto, reżyser wyciągnie z zanadrza nową niespodziankę. Tak samo postacie nieraz pokażą nowe oblicze. Nic nie jest pewne ani stałe.
Punktem wyjścia scenariusza była krótkometrażówka z 2010 r. Stroiciel fortepianów Oliviera Treinera. Ale ten kilkunastominutowy film zainspirował właściwie jedną scenę, którą reżyser i scenarzyści obudowują autorską opowieścią. Można w niej znaleźć echa Strzelajcie do pianisty Truffauta, wiele z ducha kina braci Coen, a nawet mały hołd dla La la land. Dzięki zaś postaci Pramoda Sinhy – fikcyjnej gwiazdy lat 70. udało się wpleść masę ukłonów do kina hindi tamtej ery. Reżyser zaangażował bowiem do tej roli Anila Dhavana, który naprawdę debiutował w tamtych czasach. Na ekranie oglądamy więc Pramoda oglądającego siebie w przeszłych rolach. Zamiast tworzyć nowe klipy w stylu retro, Raghavan cytuje te istniejące – z filmografii Anila. Widzimy go więc z Leena Chandavarkar w piosence Mere Pyase Man Ki Bahar z Honeymoon, śpiewających głosami Ashy Bhosle i Kishore’a Kumara. Widzimy urywek Shaitaana, Burmanowe Dil to maane na. Nieraz zabrzmi Teri Galiyon Mein Na Rakhenge Kadam z Hawas. A Ayushmann Khurrana zaśpiewa przy własnym akompaniamencie Guzar Jaye Din z Annadaty. Plakaty w mieszkaniu Pramoda też są z filmów Dhavana – zobaczymy tam Chetnę, Honeymoon i kultowy B-klasowy horror braci Ramseyów Darwaza. Jeden będzie fikcyjny – Spy of Shanghai. Ale wygląda jak plakaty z tamtych czasów – i tytułem przypomina wariackie szpiegowsko-gangsterskie masale Shaktiego Samanty rozegrane w egzotycznych lokacjach. W innym momencie pojawia się też wzmianki o innych filmach Pramoda, które nie mają prawdziwych odpowiedników. Jednak znów będą się tu kryć zgrabne nawiązania – na plakacie Boy Next Door wypatrzeć można etatowego drugoplanowego złoczyńcę Prana. Nurse Radha – to zaś odwołanie do słynnej roli Waheedy Rehman z Khamoshi z 1970 r.
Obsada spisuje się fantastycznie – szczególnie Tabu, zarazem uwodzicielska i niebezpieczna, a przy tym świetnie rozumiejąca komiczne niuanse swojej roli. Anil Dhavan jest po prostu sobą. Manaj Vij jako Manohar bawi się całym repertuarem mrocznych i niegodziwych spojrzeń. Apte – postaci bardzo pobieżnie potraktowanej przez scenarzystów, zdołała nadać sporo charakteru, a Khuranna przekonująco wypada w scenach gry na fortepianie, jak i udawanej ślepoty.
Amit Trivedi, Raftaar i Girish Nakod zrobili przy Anandhun kawał dobrej roboty. Piosenki są udane i bardzo dobrze wplecione w fabułę – wiele z nich to po prostu występy Akasha. Towarzyszą im fortepianowe aranżacje starych kawałków, głównie z filmów Anila Dhavana.
Jedyne, co czasem zawodzi, to tempo – w filmie, gdzie tyle zwodów i zwrotów przydałoby się szybsze rozgrywanie wydarzeń i bardziej dynamiczny montaż. Skrócenie o jakieś dwadzieścia minut też wyszłoby na dobre, szczególnie że w drugiej części wkrada się trochę dłużyzn i chaosu. Pomimo to Andhadhun, bezpretensjonalny, przewrotny i śmiertelnie zabawny, plasuje się dla mnie w czołówce indyjskich filmów minionego roku.
PS W jednej ze scen przenosimy się na chwilę do niesprecyzowanego miejsca w Europie. Polscy widzowie w mig stwierdzą, że „gdzieś w Europie” to krakowski rynek.