Reżyser Hansal Mehta w Aligarhu – podobnie jak w Shahidzie – sięga do autentycznych wydarzeń i kina zaangażowanego społecznie. Sprawa, którą się zainteresował, wzbudziła duże poruszenie w społeczeństwie i wywołała liczne dyskusje oraz kontrowersje.
W lutym 2010 roku sześćdziesięciokilkuletni Ramchandra Siras, profesor Muzułmańskiego Uniwersytetu w Aligarhu specjalizujący się w literaturze marathi, kierujący wydziałem Nowożytnych Języków Indyjskich, pisarz i lingwista, został zawieszony przez swoją uczelnię za gorszące prowadzenie się. Nakazano mu również opuszczenie mieszkania na terenie kampusu.
Okoliczności tego zajścia były cokolwiek dyskusyjne. Ludzie z kamerą (reporterzy lokalnej stacji telewizyjnej, niektóre źródła wskazują na zamieszanie w sprawę studentów) wdarli się do domu wykładowcy i nakręcili go w sytuacji intymnej. Nie były to ujęcia ukradkowe – wielokrotnie byli proszeni o zaprzestanie nagrywania. A ich zachowanie nosiło znamiona nękania i wymuszenia.
Oburzenie obrońców moralności wywołały dwie kwestie – partnerem Ramchandry był mężczyzna. Kierowca rikszy.
Sprawa trafiła do sądu – który nakazał uniwersytetowi przywrócenie Sirasa do pracy. Życie dopisało ponury epilog. Wkrótce potem profesor został odnaleziony martwy w swoim mieszkaniu. Okoliczności pozostają niejasne, ale nikt ostatecznie nie został oskarżony z braku dostatecznych dowodów. Początkowo też, mimo pewnych podejrzanych szczegółów, uznano jego śmierć za samobójczą.
Film prezentuje wydarzenia z perspektywy młodego dziennikarza, Deepu Sebastiana (Rajkumar Rao) – tak też w rzeczywistości nazywał się dziennikarz, który pisał o sprawie Sirasa dla dziennika „The Indian Express” (w scenariuszu jego nazwę zmieniono). Filmowy Deepu początkowo traktuje zajścia w Aligarhu dość pragmatycznie, jako okazję do wykazania się w zawodzie i podjęcia się w końcu jakiegoś znaczącego i nośnego tematu. Ale w miarę gdy zgłębia szczegóły, a przede wszystkim bliżej poznaje profesora, nabiera emocjonalnego i osobistego stosunku. Nie postrzega sprawy głównie przez pryzmat homoseksualizmu Ramchandry czy walki o prawa społeczności LGBT. Chodzi o poszanowanie prawa jako takiego, przestrzeganie praw człowieka.
Sam profesor nie definiuje się zresztą poprzez orientację seksualną. Nie mówi o sobie „gej” – tłumaczy, że złożoności emocji nie da się zamknąć w trzyliterowym słowie. Opowiada o samotności, potrzebie drugiego człowieka. Nie jest wylewny, nie robi tego chętnie. To samotny, wyzbyty iluzji człowiek o ogromnej wrażliwości i błyskotliwym umyśle ukształtowanych przez literaturę, dla którego sfera prywatna jest głęboko osobista, zamknięta. Uczucia stanowią tajemnicę, której sam nie jest w stanie do końca pojąć i zgłębić, a nagle jego intymność staje się sprawą publiczną, a on sam zaczyna być postrzegany jako ikona walki o prawa mniejszości, czego nigdy nie chciał i o co nie zabiegał.
Prześladowania, które spotykają Ramchandrę, można rozumieć znacznie szerzej niż te związane z dyskryminacją ze względu na orientację seksualną. Można je rozciągnąć na inność i obcość w ogóle. Pozostaje naszym domysłom, czy całej afery nie zapoczątkował ktoś zazdrosny o kierowniczą pozycję Ramachandry na uniwersytecie – przybysza z zewnątrz, specjalizującego się w języku natywnym dla innego stanu.
Kreacja Manoja Bhajpaee to jedna z najlepszych ról w kinie hindi ostatnich lat. Aktor pokazuje Ramachandrę z ogromną empatią i wyczuciem, subtelnymi środkami oddając złożone niuanse jego osobowości. Jego profesor rozbraja zadumą i smutkiem, bezbronnością wobec tego, co go spotyka. To człowiek w jesieni życia, który zaznał głównie rozczarowań i wyzbywa się kolejnych iluzji. Otacza go pustka, a ochronny pancerz sztuki, jakim się otoczył, nie może go obronić przed ludźmi.
Zrealizowane z dokumentalistycznym chłodem sekwencje sądowe nie dają poczucia triumfu sprawiedliwości. Z dystansu oglądamy salę sądową. Obrońca wygłasza swoje argumenty umocowane w konstytucji i prawie do prywatności, zgodzie dwójki dorosłych na to, co robią w domowym zaciszu. Oskarżycielka grzmi o moralności i występkach wobec natury, odklepując jak wyuczoną lekcję frazesy o tym, co jest słuszne i zacne. A z portretu ponad nimi na salę spoziera Gandhi. Ta różnica prawniczych postaw przywołuje podobne sceny z Court Tamhanego.
A reżyser nie pozostawia nam złudzeń, że wygrywa sprawiedliwość, bo wychodzi ze scenariuszem poza wyrok.
Wiemy też, że choć w sprawie Ramachandry powołano się na orzeczenie delhijskiego sądu z 2 lipca 2009 , które znosiło obowiązujący od XIX w. niesławny artykuł 377 indyjskiego Kodeksu Karnego, mówiący „Kto bez przymusu odbywa stosunek płciowy wbrew prawom natury z mężczyzną, kobietą, czy zwierzęciem, podlega karze pozbawienia wolności do lat 10 i nałożona zostaje grzywna” jako niezgodny z konstytucją, to 12 grudnia 2013 r. Sąd Najwyższy zadecydował, że archaiczne przepisy są nadal obowiązujące, a zmienić je może wyłącznie parlament.