Pawan Kumar po udanym komediowym debiucie nakręcił Lucię, jeden z ciekawszych filmów w rozrywkowym kinie indyjskim ostatnich lat. Wrażenie robiły dobry scenariusz, nietuzinkowa konstrukcja, metatematyczność, a nade wszystko świeżość w łączeniu znanych już motywów. Lucię znakomicie przyjęła również publiczność. Względem kolejnego projektu reżysera, U-Turn, miałam więc spore oczekiwania. Niestety, jego trzecia pełnometrażowa fabuła okazała się zwrotem w zdecydowanie złym kierunku. Reżyser sięgnął znów po kino gatunkowe, łącząc różne jego elementy, ale tym razem coś nie zagrało. Oczywiście jest sprawnym realizatorem, więc rzecz ogląda się bez większego bólu. Ale niestety, nic nie maskuje słabej historii. I po twórcy klasy Pawana Kumara oczekuje się filmu więcej niż tylko oglądalnego.
Punktem wyjścia jest tajemnica. Redakcyjna stażystka przygotowuje do gazety tekst o kierowcach,którzy w stałym miejscu popularnej drogi szybkiego ruchu łamią przepisy – zawracając w niedozwolonym miejscu, przesunąwszy przedzielające poszczególne pasy jezdni kamienne bloki. Zdobywa adres jednego z „piratów drogowych”. Chce porozmawiać, ale nikogo nie zastaje w domu. Niedługo później policja zabiera ją na posterunek. Jak się okazuje, jest ostatnią osobą widzianą w miejscu zamieszkania tamtego mężczyzny. A problem polega na tym, że znaleziono jego ciało…
Właściwie już zawiązanie akcji budzi wątpliwości. Bohaterka zachowuje się irracjonalnie, zważywszy na wykonywany zawód. Powinna być świadoma swoich praw, dociekliwa i asertywna, tymczasem wydaje się zahukaną panienką w opałach, która nerwowo powtarza, że muszą jej uwierzyć, że nie ma ze sprawą nic wspólnego. Nie podważa zasadności zatrzymania jej w środku nocy przez funkcjonariuszy mężczyzn, którzy nie przedstawiają jej żadnych zarzutów. Daje sobie odebrać telefon, nie walczy o możliwość powiadomienia kogokolwiek. A nie jest to kino społecznego realizmu, które ma nas skonfrontować z bezsilnością jednostki wobec niekompetentnych i skorumpowanych służb, jak to miało miejsce w Visaranai.
Założeniem było zbudowanie napięcia, wtłoczenie postaci w sytuację patową. Ale trudno się przejąć całą sprawą, gdy zwyczajnie szwankuje wiarygodność. I problem z napięciem jest właściwie bolączką całego filmu. Niby konstruowana jest zagadka (okazuje się, że niewyjaśnionych śmierci w ostatnim czasie było w mieście więcej), mnożą kolejne tropy i zwody, pojawia się rzutki i zaangażowany funkcjonariusz zdeterminowany podobnie jak bohaterka, by przeniknąć Tajemnicę… ale zamiast gęstego thrillera dostajemy letnią opowiastkę, której rozwiązania fabularne balansują na granicy komizmu. A im w dalej w akcję, tym więcej dziur dostrzega się w scenariuszu. Nawet gatunkowa wolta nie robi wrażenia – ani nie jest specjalna oryginalna. Mam wrażenie, że wiele lepiej sprawdziłaby się jednak konsekwencja i zbudowanie spójnej stylistycznie opowieści, a nie miałki kolaż motywów z kina hollywoodzkiego i azjatyckich filmów grozy. Rozwiązanie zagadki razi naiwnością.
U Turn jest szlachetną próbą odejścia od utartych kolein masalowo-romantycznego kina. Problem polega na tym, że przemówić może głównie do widzów, którzy wyłącznie takie znają. Ale nawet na gruncie indyjskim nie oferuje niczego odkrywczego i świeżego. Ten scenariusz zagrałby dobrze jako krótkometrażowa i zrealizowana z przymrużeniem oka reklama społeczna na zlecenie Miejskiego Wydziału ds. Bezpieczeństwa na Drogach, a nie poważna fabuła.
Oczywiście filmu nie widziałem, dlatego najłatwiej mi komentować. Ale czy to zastraszenie bohaterki nie wynika może z takiego przyjętego odgórnie przez twórców założenia, że brutalność i niekompetencja policji są po prostu dla wszystkich oczywiste? I że w konfrontacji z funkcjonariuszami lepiej położyć uszy po sobie i błagać o zmiłowanie zamiast się stawiać? Wcale nie trzeba przy tej okazji kręcić głębokiego społecznego kina, żeby taki obraz stróżów prawa pokazać. Bo jest on, jak podejrzewam, dla odbiorców po prostu codziennością.
No właśnie nie bardzo. Zasadniczo bohaterka jest wyszczekaną tzw. „niezależną młodą kobietą”. Spotyka się z panami, sama łazi przepytać nieznajomego, ma układ z jakimś oberwańcem mieszkającym przy drodze, by jej zgłaszał tych łamiących przepisy delikwentów… naprawdę dziwne, że jest taka bierna. Mam wrażenie, że reżyser po prostu kleci sceny, jak mu pasuje. Bo potem są już dobrzy policjanci. Ale w początkowych sekwencjach chciał się pobawić w formułę „fałszywie oskarżona, dowody sprzysięgły się przeciwko niej”. Tylko te dowody to o kant zadka potłuc. Więc nijak się nie możesz przejąć, a wręcz się irytujesz. Naiwność zresztą to motyw przewodni tego scenariusza.