Zaczyna się obiecująco, w oldskulowej stylistyce. Anil Kapoor jako Prashant Sharma, niespełniony muzyk występujący pod pseudonimem Fanney Khan, połyskując cekinami marynarki, wykonuje na scenie „Badan Pe Sitare Lapete Huye” (pod Shammiego Kapoora śpiewał ten kawałek z Prince’a M. Rafi) , a towarzyszy mu grupka podrygujących żywiołowo misiowatych tancerzy. Na wieść o tym, że został ojcem, zakrzykuje jak jego idol w swej słynnej kwestii „Yahoo”. Córeczkę nazywa Lata. Nietrudno się domyślić, kogo w ten sposób honoruje (obiecuje zresztą małej „ja nie zostałem Muhammadem Rafim, ciebie uczynię Latą Mangeskhar).
Przeskakujemy do współczesności, gdy Lata (debiutantka Pihu Sand) jest już nastolatką. Dziewczynie marzy się kariera wokalna, z zapałem bierze udział w konkursach i przesłuchaniach, ale idolki ma bardziej „nowoczesne” niż jej wielka imienniczka. Czasy się zmieniły, zmienił się show biznes – i poza śpiewem ważny jest styl i seksapil. Ona tymczasem nie ma ciała modelki – z powodu nadwagi często staje się obiektem niewybrednych żartów. Matka (Divya Dutta) jest wspierająca, ale boi się, czy córka rzeczywiście ma szanse. Ojciec bezkrytycznie wierzy w sukces Laty. Splot okoliczności sprawia, że Prashant porywa wielką muzyczną gwiazdę Baby Singh (Aishwarya Ray). Widzi w tym okazję, by wspomóc karierę córki. Zamiast okupu będzie się domagał od menedżera piosenkarki, by ten napisał dla Laty przebój (bazując na linii melodycznej autorstwa Prashanta) i go nagrał… A zajmować się uprowadzoną będzie przedsiębiorczemu ojcu pomagał przyjaciel z pracy Adhir (Rajkumar Rao).
Fanney Khan to remake belgijskiego filmu Iedereen beroemd! z 2000 r. Przewrotna satyra zyskała uznanie, doczekała się nawet nominacji do Oskara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego.
Jednak debiutantowi Atulowi Manjrekarowi nie udało się zrobić dobrego użytku z ze sprawdzonego materiału wyjściowego. Zawodzi przede wszystkim scenariusz, który reżyser napisał. Mnóstwo w nim dziur logicznych – a w poprowadzeniu akcji mało werwy i żywiołowości, które pozwoliłyby zawiesić niewiarę i dobrze się bawić tą historią. Chwilami jest poważnie i serio, chwilami satyrycznie, melodramatycznie, a chwilami to komedia dość niskich lotów. Manjrekar za dużo – i niekonsekwentnie – próbuje tu upakować. To pokazuje body shaming. To przerzuca się na chlubną i inspirującą ideę, że liczy się ciężka praca i gdy ktoś się nie poddaje, dostanie w końcu swoją szansę. Problem polega tylko na tym, że tak naprawdę drogę Laty pokazuje jako tę na skróty. Nie widzimy, by szkoliła głos, doskonaliła się, pracowała nad rozwojem. Gdy ojciec próbuje ją poznać z dokonaniami dawnych gwiazd, nazywa go nudziarzem. Gdy dziewczynka przygotowuje się do przesłuchania do talent show – skupia się na ćwiczeniu z przyjaciółką seksownego tańca jak z ulubionych wideoklipów i kupieniu krzykliwej sukienki (pytania ojca o jej cenę, zbywa „nie bądź skąpiradłem”, a rodzina nie jest z tych zamożnych i z trudem co miesiąc odkładają jakieś oszczędności). Z bohaterką trudno sympatyzować, bo wydaje się opryskliwą, znudzoną, zawsze wiedzącą lepiej, niewdzięczną wobec rodziców małolatą. Ale też postaci Anila Kapoora trudno kibicować, gdy trudną sytuację finansową podaje w dość sieriożnej przemowie jako usprawiedliwienie porwania – Baby Singh ma wszystko, za byle pojawienie się publiczne zgarnia wielkie kwoty, więc czemu on ma na tym trochę nie ugrać. Zatem do worka tematów mamy jeszcze wrzucone nierówności społeczne. Lepiej było pozostać przy farsowych wygłupach.
Majrekar porusza też kwestię – bardzo na czasie w świetle ostatnich skandali ujawnianych w przemyśle rozrywkowym – wykorzystywania seksualnego aspirujących gwiazd. Trochę sprawę obśmiewa, trochę traktuje poważnie, widać, że nie ma pomysłu, jak ugryźć temat.
Co mocno rozczarowuje w przypadku filmu kręcącego się wokół muzyki – Amit Trivedi napisał kiepski soundtrack. Piosenki są totalnie do zapomnienia, ale na szczęście choć ta w Wielkim Finale się udała i dobrze służy swojemu dramaturgicznemu celowi.
Jednak pomimo wszelkich tych niedoróbek – gdy wyłączy się wszelkie oczekiwania, przestanie się zastanawiać nad motywacją bohaterów – film daje się obejrzeć bez większego bólu. Czasem trafi się sympatyczna scena, czasem jakiś zabawny dialog, rozbraja gapowatość bohatera Rajkumara Rao (trochę dziwi, czemu właściwie zgodził się wziąć udział w tym projekcie – zwykle wybiera kino z innej półki), fanów Rajniego czeka mała niespodzianka. Miło znów zobaczyć olśniewająca Aish – choć aktorsko jest słabo, a w duecie z Rajkumarem wypada mało przekonująco. Wszystko wiedzie ku krzepiącemu finałowi, gdy każdy każdemu wybacza, „pozytywni” dostają swoją nagrodę, a gamonie lekcję pokory.
Najlepiej zaczęłam się bawić, wyobrażając sobie tę historię opowiedzianą w latach 90. Podobnie dziurawy scenariusz byłby jak najbardziej w duchu tamtych produkcji. Zamiast kawałków Trivediego – syntezatorowy Bappi Lahiri. Anil Kapoor – odrobina farbowanej siwizny i wciąż mógłby grać tę rolę ojca. Mama – Farida Jalal, oczywiście. Jako Baby Singh – Sridevi albo Madhuri. Adhir – wciąż jeszcze uroczy szczawik Aamir Khan. Paskudny menedżment Baby – Amrish Puri i Sanjay Dutt. Plus koniecznie Johnny Lever w komediowym cameo. A pod piosenki Laty głos podkładałaby – sami wiecie kto. Od razu bardziej mi się podoba.