Brakowało mi ostatnio w kinie indyjskim porządnej komedii romantycznej. Urokliwej, poprawiającej nastrój, bez wydumanych zagranicznych lokacji, plastikowych postaci żyjących absurdalnie nieprawdziwym życiem, koszmarnej ścieżki dźwiękowej rodem z podrzędnej dyskoteki czy też mocno irytującego motywu bohatera, któremu zdobywanie względów dziewczyny miesza się ze stalkingiem . Z pomocą przyszło zrealizowane w języku telugu Pelli Choopulu. Ten sympatyczny i bezpretensjonalny film w ramach sztywno skonwencjonalizowanego gatunku proponuje wciągającą historię, opowiadaną z lekkością i humorem. Owszem, dobrze znamy klocki, z jakich jest zbudowany. Ale w niczym to nie przeszkadza. Tym bardziej, że twórcy serwują też kilka świeżych pomysłów.
Tytuł odnosi się do spotkań, jakie młodzi odbywają wraz z rodzinami, szukając partnera w aranżowanym związku. I takie spotkanie jest punktem wyjścia. Tylko nie wszystko toczy się wedle planu. Wskutek splotu okoliczności Prasanth (Vijay Deverakonda) i Chitra’s (Ritu Varma) utykają zatrzaśnięci w jednym pokoju tuż przed tym, jak wraz z rodzinami mają zasiąść do rozmów przy stole. Nie ma jednak mowy o ewentualnych gromach i obawach moralistów – młodym towarzyszy chłopiec, kuzyn Chitry. Czekając na ślusarską odsiecz, wspomagani opuszczanymi w koszyku przez okno herbatą i przekąskami, mają czas porozmawiać oraz się lepiej poznać… Ale – wbrew temu, czego widz mógłby oczekiwać – wcale z miejsca się w sobie nie zakochują.
Chitra na wstępie komunikuje, że małżeństwa nie chce, a do odbywania spotkań zmusza ją ojciec. Skończyła studia MBA, planuje staż w Australii, musi tylko zebrać na niego środki. Po fiasku poprzedniego przedsięwzięcia nie może liczyć na wsparcie ojca – który zresztą od zawsze dawał jej do zrozumienia, że wolałby syna. Chitra zainwestowała w foodtrucka z Vikramem, z którym planowali wspólną przyszłość. Mieli się zaręczyć, ale on pod wpływem rodziny się wycofał i to w dość tchórzliwy i nieelegancki sposób. Chitra została zaś z urażoną dumą, złamanym sercem, tatą zdeterminowanym, by wydać ją za innego… i ciężarówką przystosowaną do serwowania jedzenia.
Prashanth mógłby jej pozazdrościć sprecyzowanych planów na życie. Skończył studia inżynierskie, ale właściwie nie wie, co chciałby robić. Przypadkiem wciągnęło go gotowanie, ale jego ojciec nie uważa, by było to odpowiednie zajęcie. Chłopak na dobrą sprawę nigdy nie miał żadnej odpowiedzialnej pracy i zajmował się głównie włóczeniem i imprezowaniem z przyjaciółmi. Ot, nieodpowiedzialny lekkoduch. Ojciec ma dość jego wyskoków i chce zaaranżować mu małżeństwo, licząc, że wówczas chłopak w końcu dojrzeje. Prashant właściwie nie ma w kwestii rychłego ożenku konkretnego zdania…
Gdy w końcu udaje się otworzyć feralne drzwi, wychodzi na jaw, że rodzina Prashantha pomyliła adres i tak naprawdę mają poznać inną kandydatkę na żonę. Wszyscy się więc żegnają. Ale jakiś czas później Chitra i Prashant postanowią dać sobie szansę… biznesową. Ona ma przecież foodtrucka… i przydałby jej się ktoś, kto go poprowadzi.
Tharun Bhascker Dhaassyam w swoim pełnometrażowym debiucie pokazuje nam zgrabną historię o ludziach, którzy mają okazję się dobrze poznać, niekoniecznie od najlepszej strony, i na przyjaźni oraz wspólnej pracy budują relację. Odwraca przy tym zwyczajowe schematy ukazujące bohaterkę jako stronę bierną i dość bezwolną – ale w zupełnie inny sposób niż to miało miejsce choćby w keralskim Ohm shanti oshaana. Bo nie o „aktywne” zdobywanie wybranka chodzi. A ogólnie, o życiową determinację, odpowiedzialność, siłę. Tutaj to Prashant jest mimozą – i twórcy nawet nieco przerysowali jego postać, bo chwilami trudno uwierzyć, że osoba z charakterem Chitry zawracałaby sobie głowę kimś tak nierzetelnym i lekkomyślnym po pierwszym kryzysie zaufania. Szczęśliwie chłopak jest świadomy własnych słabości i uzmysławia w pewnym momencie ojcu Chitry, że powinien być dumny z podobnie odpowiedzialnej i bystrej córki, bo nawet nie zdaje sobie sprawy, jakich utrapień dostarczyć może syn taki jak on. Kwestia dostarczania dziewczynom pozytywnych motywacyjnych wzmocnień zresztą jest tu bardzo ważna. I mimo komediowego tonu reżyser poważnie – i krytycznie – traktuje kwestię posagów.
Peeli Choopulu bardziej niż historią o uczuciu jest opowieścią o tym, jak Chitra uczy Prashanta znajdowania celu w życiu, odpowiedzialności, brania spraw we własne ręce i postępowania tak, by mieć do siebie szacunek.
Świetnie zagrane, zabawne, ciekawe muzycznie – brakuje tylko podkreślenia „jedzeniowych” aspektów fabuły, które są potraktowane bardzo pretekstowo. A film o foodtrucku zdecydowanie prosi się o ujęcia przyprawiające widza o atak wściekłego głodu.