Tamilskie Visaranai w reżyserii Vetrimaarana wyświetlano podczas 72. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji w sekcji Horyzonty, skąd wyjechał z nagrodą włoskiego oddziału Amnesty International. Nie dziwne, że organizacja zajmująca się prawami człowieka zauważyła ten film. Bo twórcy sięgnęli po ważki społecznie temat, o którym zdecydowanie trzeba mówić głośno i któremu warto by poświęcić solidny dokument.
Na potrzeby scenariusza zaadaptowano debiutancką książkę M. Chandrakumara Lock-up. Autor, na co dzień kierowca autorikszy, pasjonat w wolnych chwilach poświęcający się pisaniu non fiction (opublikował sześć książek po tamilsku, pracuje nad kolejnymi), zrelacjonował w niej traumatyczne doświadczenia. Gdy jako młody człowiek pracował w Andhra Pradeś pod niejasnym zarzutem został wraz z kilkoma innymi osobami zatrzymany przez policję i dwa tygodnie spędził w areszcie. Później na prawie pół roku osadzono go w więzieniu. Nie był nikim istotnym w społecznej hierarchii, za ludźmi jak on nie miał się kto wstawić. W opublikowanym w 2006 r. Lock up (również – podobnie jak film – nagrodzonym przez organizację zajmującą się przestrzeganiem praw człowieka) dał świadectwo doznanej niesprawiedliwości, jak też okrucieństwom, jakich on oraz inni aresztanci doświadczyli ze strony policji.
Vetrimaaran wydobywa to wszystko, operując językiem kina, na światło dziennie. I oddaje głos tym mało znaczącym. Pandi (Dinesh Ravi), Murugan (Aadukalam Murugadoss), Afzal (Silambarasan Rathnasamy),oraz Kumar (Pradheesh Raj) to tamilscy nisko wykwalifikowani, kiepsko wykształceni pracownicy, który podejmują się w Andhrze prostych zajęć, by związać koniec z końcem. Nie znają miejscowego języka, śpią w parku, by jak najwięcej zaoszczędzić. Pewnego wieczoru wszyscy zostają zabrani na posterunek i brutalnie pobici. Śledczy domagają się, by przyznali się do przestępstwa, z którym mężczyźni nie mieli nic wspólnego. Napastnicy mówili po tamilsku – o to jedyna podstawa, na jakiej policjanci opierają swoje podejrzenia. Choć właściwie trudno mówić o podejrzeniach. Bo stróżom prawa bynajmniej nie chodzi o ustalenie, kto jest naprawdę sprawcą i by ukarać winnych. Muszą kogoś oskarżyć. Bo sprawa zrobiła się głośna, bo ktoś wyżej domaga się wyników i może stracić stanowisko. Bo ludzie z marginesu i tak pewno coś mają na sumieniu i nie będą się stawiać. Jednak uwięzieni mężczyźni wykażą się zaskakującym hartem ducha i nie poddadzą się tak łatwo. Visaranai – poza tym naturalistycznym, problemowym wątkiem – ma jeszcze jedną linię fabularną. Skręcający bardziej w kierunku kina popularnego, przyjmujący konwencję thrillera, wątek politycznej intrygi i ludzi, którzy w niewłaściwym miejscu znaleźli się w niewłaściwym czasie.
Wspólnym mianownikiem będzie władza. Nadużywanie jej oraz korzystanie z siły oraz poczucia bezkarności, jaki daje. Reżyser pokazuje świat przerażający i brudny – którego obraz przybija tym bardziej, że nie jest wymysłem scenarzystów. Sceny policyjnej brutalności – bicie, krępowanie, wieszanie – na długo zostają w pamięci. To przemoc odstręczająca swoją prostotą i bezzasadnością. Nie mniej przerażający jest stosunek dysponujących jakąkolwiek władzą do innych ludzi – instrumentalny, pragmatyczny, wyzbyty empatii. Jeden z policjantów wygłasza w pewnym momencie kwestię, że jeśli już ktoś zginie, jego śmierć nie powinna pójść na próżno, powinno się jej przydać jakiś sens. W innych ustach, innym kontekście można by podobnym słowom przypisać pozytywny wydźwięk. Tu zatrważa chłodem i wyrachowaniem. Znikąd nie należy oczekiwać pomocy. Wiara w drugiego człowieka, sprawiedliwość okazują się naiwne. Do budowania tej przygnębiającej wizji przyczynia się cały zespół aktorski.
Reżyser nie boi się obnażania słabości systemu. Pokazuje przy tym misterną sieć powiązań. Korupcja policji powiązana z korupcją polityków. Hierarchia, w której bezrefleksyjnie wypełnia się czyjeś polecenia, coraz bardziej brudząc sobie ręce. Brnięcie w sytuacje bez wyjścia. Ironicznie jednak u Vetrimaarana wszyscy, i biedni, jak i bogaci, okazują się równi wobec „prawa”. Prawa, którego nie ma.
Nie wydaje mi się, żeby to była produkcja dla mnie. Nie skuszę się.