Gulabi Talkies (2008) – Wobec przemian

Gulabi-Talkies-posterO karnatackim reżyserze Girishu Kasaravallim pisałam już przy okazji Dweepy. Późniejszy o sześć lat film Gulabi Talkies, adaptacja opowiadania indyjskiej autorki z jego macierzystego stanu, nie jest w dorobku Kasaravalliego niczym zaskakującym – twórca ponownie bierze na warsztat ważki społeczny temat i wnikliwie oraz uważnie portretuje rzeczywistość. Choć posługuje się realistycznym językiem narracji, nie wpada w pułapkę dosłowności. Pokazuje historię oszczędnie, z lapidarnymi dialogami, a interpretacje i emocje pozostawia widzom. Finałowa, niejednoznaczna scena zaś ma wymiar symboliczny. Jej znaczenie pozostaje otwarte i interpretować ją można w kontekście samej tylko fabuły, albo też szerzej, jako gorzką refleksję na temat ludzkiej natury.

O ile inne jego filmy bardziej skupiały się na jednostce, Gulabi Talkies – choć w tytule odwołuje się do przydomka bohaterki – jest przede wszystkim portretem całej społeczności.
Rozgrywa się w latach 90. na karnatackim wybrzeżu w niewielkiej rybackiej osadzie. Tam, w prostej plecionej z palmowych liści chacie, mieszka Gulabi (świetna Umashree). Jest akuszerką, pomaga też w kilku bogatszych domach przy codziennych pracach. Mieszka samotnie – bo jej mąż wybrał życie w sąsiedniej wiosce u boku drugiej żony. Ani rozwódka, ani wdowa, jako jedna z nielicznych muzułmanek w społeczności Gulabi pozostaje na uboczu. W codziennych kontaktach sąsiedzi zachowują raczej podszyty rezerwą dystans, ale kobieta jest w ich oczach częścią grupy, i bardzo cenią jej doświadczenie położnicze oraz skwapliwie z niego korzystają.

GT2Gulabi, mimo niełatwej sytuacji, zachowuje pogodę ducha i ma do wszystkich serdeczny stosunek. Ludzi traktuje uczciwie i otwartością. W jej podejściu do innych i świata sporo dziecięcej naiwności. Wiary, że dobrem można sprowokować dobro, uśmiechem uśmiech. Nie skarży się na samotność, ciężki byt. Odskocznię od powszednich kłopotów zapewnia jej kino – codziennie wybiera się na film, choć taka wyprawa jest nie lada przedsięwzięciem (do najbliższego miasteczka dostać się może tylko łodzią). Z przejęciem tłumaczy, że nawet kiedy ogląda znany już sobie obraz, to każdy seans jest inny, budzi nowe emocje. Tylko w zaciemnionej sali, przed ekranem, wydaje się żyć naprawdę. Wtedy jej twarz się rozjaśnia, bo uśmiech, który kobieta pokazuje na co dzień, w jakimś stopniu wydaje się maską, jej ochronnym pancerzem.

Pewnego wieczora podczas seansu na salę wpadają członkowie rodziny ciężarnej kobiety – przyszedł czas rozwiązania, ale poród nie przebiega gładko. Potrzebują pomocy Gulabi, jednak ona nie ma ochoty przerywać swojego cowieczornego rytuału. Niechętnie idzie z nimi. By udobruchać kobietę, matka ciężarnej obiecuje podarunek w postaci telewizora z satelitą, by Gulabi nie musiała już podróżować do odległego kina, i by mogła oglądać swoje ukochane filmy, kiedy tylko zechce. Obietnica nie jest pusta i pewnego dnia do osady, w asyście podekscytowanej grupki dzieciaków, zostaje przetransportowany telewizor i imponujący, przypominający olbrzymią parasolkę talerz.
Kolorowy odbiornik jest nie lada atrakcją, bo ci nieliczni, którzy urządzenie posiadają, znają jedynie kanał państwowy i tylko w czerni i bieli. A tam nie ma seriali, filmów, bajecznych teledysków. Są za to wiadomości oraz ponure propagandowe relacje z toczącej się właśnie wojny z Pakistanem o Kargil.
Wokół Gulabi pojawia się nagle mnóstwo ludzi. Kobiety zbierają się w jej chacie, by śledzić losy bohaterów seriali, na bajki wpadają dzieciaki, niektórzy ze skrępowaniem i ciekawością podglądają novum przez okno. Nawet mąż składa jej wizytę. Jakby ich relacja od dawna nie była fikcją odpoczywa w chacie odtrąconej, komplementuje posiłki, które mu serwuje, a podenerwowana żona numer dwa z niepokojem oczekuje jego powrotu.

gtKasaravalli mierzy się więc z ludzką hipokryzją. Z interesownością, tym jak nastawienie może się zmieniać w miarę rachunku potencjalnych korzyści. A wyrachowanie będzie obecne nie tylko w zmieniającym się jak chorągiewka na wietrze stosunku miejscowych do Gulabi. Szczególnie gorzki okaże się sposób załatwiania niewygodnych spraw – gdy czegoś, niezbyt szlachetnego, dokona się cudzymi rękami, wszystko jest w porządku. Własne dłonie pozostają niezbrukane, a sprawa załatwiona. W ostatecznym rachunku – czysty zysk. Bierność nie powoduje poczucia winy.
Reżyser bynajmniej nie opowiada krzepiącej historii o kinie, co umacnia sąsiedzkie relacje i pomaga przypomnieć sobie o więziach czy też zbudować jej od nowa. Przygląda się temu, jak zmiany – te w skali makro – wpływają na małe światy podobne do osady, gdzie mieszka Gulabi. W tle toczącego się sennym rytmem codziennego życia rybaków zasygnalizowane są bowiem zdarzenia zmieniające cały kraj: wspomniana już wojna o Kargil, która nieuchronnie prowadzi do hindusko-muzułmańskich napięć społecznych oraz kwestia o wiele bardziej dotykająca okolicę, pozwolenia na połowy na otwartym morzu prowadzone przy użyciu łodzi motorowych, często poza zwyczajowo przyjętym czasem, oraz reformy ekonomiczne zezwalające międzynarodowym statkom na pozyskiwanie zasobów z miejscowych wód. Z taką „przemysłową” skalą lokalni rybacy, posługujący się tkanym ręcznie sieciami i drewnianymi łodziami, nie mogą się mierzyć.

Zagrożenie uosabia tu przyjezdny biznesmen Sulejman (na ekranie nie widzimy go ani razu), który w dużym stopniu pozbawia miejscową społeczność źródła utrzymania. Jest wrogiem i wrogami stają się również ci, co przyjęli u niego pracę oraz ich bliscy. Z powodu Sulejmana oraz potęgowanych przez wojnę niesnasek i niepokojów muzułmanie, od lat żyjący w osadzie pospołu z hinduistami, przestają być swoi. „Swoja” – za sprawą tych kwestii oraz łańcucha niefortunnych wydarzeń – przestaje być również Gulabi. Rozwój wypadków, jak to w życiu, pozostawi gorzkie uczucia.
Karaservailli umiejętnie gra nastrojem paranoi i niechęci, jakie to, co na zewnątrz budzi w małej społeczności.

gulPodobnie jak w Dweepie Kasaravalli pokazuje się jako reżyser o feminizujących sympatiach – kreśli interesujący portret zwykłej kobiety z prostego środowiska, która emanuje niezwykłą siłą. I choć na pozór wiedzie spokojne życie, jest buntowniczką, wychodzącą poza ramy ustalonego porządku. Potrafi też innym użyczyć swojej siły – jak młodej przyjaciółki, która dzięki rozmowom z Gulabi uświadamia sobie, że nie musi się poddawać narzuconym powinnościom, a może spróbować zawalczyć o swoje. Inna sprawa, że podobnie działania pociągają za sobą nieuniknione konsekwencje.
W tym wypadku jest to też oczywiście zasługa scenariusza i literackiego pierwowzoru autorki-kobiety, która wspierała twórcę przy powstawaniu filmu – współpracowała z nim przy tworzeniu dialogów.

Gulabi Talkies nie zrobiło na mnie równie ogromnego wrażenia jak Dweepa. Wydaje mi się też filmem bardziej hermetycznym, który dla widza nieznającego kontekstu społeczno-historycznego nie będzie do końca zrozumiały. Ale dla zainteresowanych problematyką społeczną i ciekawymi, pogłębionymi portretami kobiet to zdecydowanie pozycja do wpisania na listę.

Niestety, jedyne wydanie filmu na DVD ma skandalicznie złą jakość.

Odpowiedz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.