Zza kadru odzywa się przejęty głos: To był pamiętny dzień. W 1943 roku 11 października Japończycy zbombardowali nocą Ćennaj. Zapanował chaos. Następnego dnia rankiem w pewnym domu w Triplicane… Narracja w tym momencie milknie. Widzimy za to pistolet. I rozbrzmiewa wystrzał.
Tak zaczyna się Aandha Naal (Ten dzień) – pierwszy tamilski film noir, a w dodatku pierwszy w tej kinematografii obraz dźwiękowy zrealizowany bez piosenek, znacznie krótszy w dodatku niż dyktował ówczesny standard. Pozbawiony był również sekwencji kaskaderskich. Zatem – wszystkiego, co przyciągało masową publiczność przed ekrany. Szkoda, że ponad półwiecze później w kinie komercyjnym nie znajdziemy zbyt wielu odważnych prób wyłamywania się ze schematów.
Film wyreżyserował V.S. Balachander. Człowiek orkiestra. Reżyser, producent, aktor, poeta, fotograf, śpiewak i tancerz. Oraz muzyk multiinstrumentalista, który szczególnie upodobał sobie veenę. Warto wspomnieć, że sam opanował grę na tej ostatniej i jeśli wierzyć źródłom – w dwa lata osiągnął poziom, który pozwolił mu koncertować. Występował w Indiach i zagranicą – a amerykański jazzman Mark Egan wymienia go pośród wykonawców, jacy najbardziej na niego wpłynęli. Nie dziwi więc – zważywszy na wielość zainteresowań i pasji twórcy – że odważył się zrealizować coś zupełnie innego, nietypowego. W dużej mierze przecierał nowe szlaki. Bo i w kinie hindi w tym czasie gatunek dopiero raczkował. Był już co prawda Baazi Guru Dutta, a Mahal Amrorhiego wykreował odpowiednio mroczną atmosferę, ale detektywistyczne historie Raja Khosli czy Shaktiego Samanty miały dopiero powstać.
Balachander nie szukał do Aandha Naal inspiracji w rodzimym przemyśle. Film nakręcił m.in. pod wpływem Rashomona Kurosawy – wyświetlanego w Indiach w 1952 roku. Od japońskiego wirtuoza Balachander zapożyczył sposób narracji. Ale też inna produkcja przyczyniła się do powstania – brytyjski kryminał Woman in Question Anthony’ego Asquitha. Reżyser znał zachodnie kino i umiejętnie nawiązał do sprawdzonych wzorców. Robi wrażenie przede wszystkim dobra operatorska robota (Maruthi Rao) – gra światłocieniem, by oddać nastrój oraz osobowość bohaterów.
Osią fabuły jest morderstwo inżyniera zajmującego się radiem i komunikacją Rajana (Shivaji Ganesan). Policja zjawia się w jego domu, zabezpiecza ślady. Został zabity z własnego rewolweru – tego, którego widzimy w otwierającej film sekwencji. Wystrzał usłyszał sąsiad Chinnaiah Pillai (P. D. Sambandam) i to on zaalarmował śledczych. Znajdzie się rzecz jasna w kręgu podejrzanych. Podobnie jak żona zamordowanego Usha (Pandari Bai), brat Pattabi i jego oschła żona Hema. Z kolejnych przesłuchań stopniowo będzie rekonstruowany bieg wypadków. O ile w Rashomonie zagadkę poznawaliśmy z perspektywy różnych osób, które były świadkiem wydarzeń, tutaj kolejni inwigilowani spekulują, co ich zdaniem mogło zajść. I z każdą kolejną opowieścią historia coraz bardziej się zagęszcza, a podejrzenia zwracają się w nowe strony. Coraz bardziej niejednoznaczną postacią okazuje się również Rajan – na światło dzienne wychodzą jego nieciekawe tajemnice. A Sivaji Ganeshan nieźle sobie radzi z oddawaniem różnych niuansów osobowości swojego bohatera widzianego oczami różnych postaci.
Z dzisiejszej perspektywy zagadka i jej rozwiązanie wydają się niestety dość naiwne, podobnie jak niektóre zwroty akcji i tropy. Śledczy nie zapadają w pamięć i nie mamy tu wyrazistego, charyzmatycznego detektywa. Film stanowi jednak bardzo ciekawą próbę odejścia od powszechnej w tamtych czasach tematyki imponuje narracyjną odwagą. Na uwagę zasługuje również dość odważnie nakreślona kobieca postać – nie zdradzę szczegółów, bo wyjawiłabym tym samym za dużo fabularnych niespodzianek.
Reżyser osadził swoją opowieść w określonym kontekście historycznym – co nie wszyscy wiedzą, rzeczywiście, w czasie II wojny światowej miało miejsce zrzucenie na ówczesny Madras japońskich bomb. Incydent nie spowodował wielkich zniszczeń, ale wywołaną przez niego panikę trudno było opanować.
Film zebrał przychylne opinie krytyków i został ciepło przyjęty przez publiczność. Niestety, sukces artystyczny nie szedł w parze z kasowym. Z tego też powodu po Balachandrze długo nikt nie był równie skłonny do eksperymentowania.
Ja bym jeszcze dodała inspiracje ‚Obywatelem Kanem’ (przybliżanie postaci nieżyjącej już osoby przez – niekoniecnzie zgodne – relacje znających ją postaci)
Racja:)