18. WatchDocs: Rozum (Vivek, 2018) – Starcie fanatyzmu i racjonalizmu

 

Ananad Patwardhan nie szuka poklasku. Twórca słynie z wnikliwych, demaskatorskich dokumentów, w których dotyka spraw ważnych i niewygodnych. Od lat 70. zwraca kamerę tam, gdzie uważa, że powinien. W obszarze jego zainteresowań znalazły się dotychczas m.in. nierówności społeczne, ruch dalitów, przyczyny zburzenia meczetu w Ajodhji, wzorce męskości i ich wpływ na przemoc seksualną wobec kobiet, nacjonalistyczna retoryka i militaryzacja dyskursu towarzysząca indyjsko-pakistańskim testom nuklearnym – a poszczególne te wątki przenikają się i uzupełniają. Jego filmy zdobywały laury na festiwalach w Indiach i poza krajem, a w 2014 r. został uhonorowany nagrodą im. Shantarama za całokształt twórczości na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Mumbaju. Nieraz toczył sądowe batalie, by jego dokumenty w ogóle mogły być w Indiach wyświetlane.

Vivek pokazywany podczas 18. edycji Watch Docs jako Rozum, świeżo po zdobyciu nagrody w Amsterdamie, również nie przysporzy mu zwolenników. Korzystając ze sprawdzonej już struktury filmowego eseju podzielonego na tematyczne rozdziały, reżyser, racjonalista i zwolennik sekularyzacji, po raz wtóry porusza kwestie będące w Indiach przedmiotem kontrowersji i niepokojów społecznych (czytaj: prowadzącej do rozlewu krwi agresji) i ujawnia mroczne oblicze największej demokracji świata. Przez 240 minut nakreśla konteksty, przytacza przykłady, rozmawia ze świadkami oraz uczestnikami wydarzeń, z ludźmi stojącymi po różnych stronach barykady, konstruując, jak trafnie to określiła w swoim tekście politolożka i indolożka Weronika Rokicka, mowę oskarżycielską. A w ławie oskarżonych zasiada obecny indyjski rząd. Promowanej przez niego narracji, wskutek której do sfery publicznej coraz bardziej przenikają skrajne ideologie, Patwardhan przypisuje winę za falę przemocy, która od 2014 r., kiedy mocno prawicowa Bharatiya Janata Party, Indyjska Partia Ludowa, uzyskała samodzielną władzę w parlamencie, niepokojąco przybiera na sile.

Reżyser precyzyjnie buduje sieć powiązań. Nie spieszy się i nie wykrzykuje gorączkowo zarzutów. Przeciwnie, gdy zza kadru rozbrzmiewa jego głos – jest to głos inteligentnego, rozważnego mówcy, który stawia celne pytania, jak też skłania do samodzielnego ich zadawania. Ale momenty, kiedy oddaje sobie głos, są rzadkie, to tylko oszczędny komentarz, dostarczający informacji niezbędnych, by poskładać elementy układanki czy wprowadzić nowy wątek.  Podąża za ludźmi oraz wydarzeniami, za medialnymi relacjami czy nagłówkami z gazet, sam w  nich uczestniczy, będąc jednocześnie oskarżycielem i świadkiem.

Rzeczywistość medialna jest nam znana. Premier Narendra Modi i jego ministrowie potępiają wszelkie akty przemocy – choć wielu komentuje, że rząd nie robi tego w sposób dostatecznie zdecydowany ani nie podejmuje odpowiednich kroków, by im przeciwdziałać. Jednak co jakiś czas wychodzą na jaw ich sympatie ku skrajnym grupom i powiązania z nimi. A na przekór koncepcji narodu mówiącej o „jedności w różnorodności”, podkreślającej wielokulturowe, wieloreligijne oraz wieloetniczne dziedzictwo Indii, nacjonalistyczna wizja BJP, która spotkała się z aprobatą konserwatystów, proponuje monolit. Państwo jednej religii (wszechobecnej w życiu publicznym), jednego języka (dominacja hindi, a co za tym idzie np. marginalizacja Drawidów) oraz jednego sanskryckiego (żeby nie powiedzieć aryjskiego) dziedzictwa kulturowego. Przywiązanie do tradycji wyraża nawet strój – i po nim, jak kpią przeciwnicy premiera, również poznasz prawdziwego patriotę. Najeźdźcami i ciemiężycielami są już nie tylko brytyjscy kolonizatorzy, a również władcy, którzy stulecia temu ustanowili sułtanat delhijski czy panujący przez kilka wieków Wielcy Mogołowie. Solą w oku najbardziej skrajnych nacjonalistów stają się więc zabytki takie jak Tadź Mahal. Miasta, dworce i ulice zmieniają swoje nazwy, by choć tak wykorzenić muzułmańskie dziedzictwo.

Patriotyzm w tym wydaniu przybiera wyjątkowo krzykliwą formę. Pojawiają się zakusy, by na nowo pisać historię. I tak gloryfikowany jest Shivaji, XVII-wieczny król Marathów, który wojował z Mogołami, ale, co już się skrzętnie pomija, nie tępił wcale muzułmanów i jego dwór był inkluzywny. W planach jest postawienie mu ponad 200-metrowej statuty, która „uczyni naród dumnym”.
Idolem nacjonalistów stał się również V.D. Savarkar, jeden z ojców Hindutvy i bardzo wątpliwy bohater – ochoczo wynoszony teraz na pomniki i portrety.
Na marginesie, tego w dokumencie nie zobaczymy, ale nie zapominajmy, że właśnie z BJP wywodził się niesławny polityk, który oferował nagrodę pieniężną za głowy aktorki Deepiki Padukone i reżysera Sanjaya Leeli Bhansalego z racji domniemanej obrazy czci fikcyjnej królowej w Padmavaat, filmie fabularnym, którego wówczas nikt jeszcze nawet nie widział.

Na tym gruncie wyrastają koncepcje transformacji Indii w Państwo Hinduskie (w jednej ze scen oglądamy gorącego orędownika Indii ciągnących od morza do morza, obejmujących nie tylko Pakistan, ale również Mjanmę czy Afganistan). Szerzy się faszyzm koloru szafranu, jak czytamy w katalogowym opisie „dzielący ludzi według religii i kasty”. W braminizmie zaś reżyser widzi przyczynę niekończącej się wojny przeciwko urojonym demonom, uzurpowanie prawa do dominacji, bezkarności i władzy.

W takim krajobrazie polityczno-społecznym intelektualiści i aktywiści sprzeciwiający się przemocy religijnej, zabobonom, walczący o prawa mniejszości czy w jakikolwiek inny sposób podważający obowiązująca narrację dostają pogróżki, a wreszcie padają ofiarą egzekucji. Patwardhan przytacza kilka głośnych przypadków.
Racjonalista  Narendra Dabholkar – działający na rzecz wykorzeniania ślepej wiary, inicjator Ustawy o Przeciwdziałaniu Zabobonom i Czarnej Magii (Anti-Superstition and Black Magic Ordinance) w Maharasztrze, rozprawiający się ze sztuczkami rozmaitych guru.
Komunista Govind Pansare  – przeciwnik kastowości i związanej z nią dyskryminacji, autor publikacji odkłamującej rządy króla Shivajiego.
Dziennikarka Gauri Lankesh nieszczędząca ostrych słów pod adresem skrajnie nacjonalistycznych bojówek.
Wszyscy troje zastrzeleni przez pojawiających się nagle sprawców na motorach. W każdym z tych przypadków nieudolne śledztwa prowadzą donikąd, a miesiącami brak skazanych. Reżyser podsuwa tropy, które należy wziąć pod uwagę.
Pokazuje również innych obrońców praw człowieka i świeckości państwa, w tym działaczy studenckich na kampusach. Ogromne wrażenie robi tragiczna historia Rohita Vemuli, w której łączą się wątki dyskryminacji dalitów oraz represji wobec krytyków władz (dobrze znajome z Jai Bhim Comrade).
W jakiś sposób Rozum może też zagranicznej widowni pomóc zrozumieć, dlaczego komunizm (a właściwie bardziej socjalizm) w Indiach trafił na tak podatny grunt. Nie ma w tych ideologicznych sympatiach nieodrobionej lekcji z historii, a poszukiwanie zdrowej alternatywy usankcjonowanych kulturowo podziałów, próba obrony ideałów równości, wolności i braterstwa.

W segmencie W imię krowy mowa o wydarzeniach boleśnie znajomych z nagłówków indyjskich gazet – linczach dokonywanych na ludziach podejrzewanych o zabicie bydła bądź spożywanie takiego mięsa. Jak pokazują raporty organizacji międzynarodowych, wymierzone są głównie w muzułmanów (jedzących wołowinę) oraz dalitów (z racji kulturowo narzuconego porządku zajmujących się oprawianiem skór, ubojem i padliną). Patwardhan przygląda się szczególnie jednej sprawie, gdzie rozwścieczony tłum ruszył wymierzać sprawiedliwość po komunikacie wygłoszonym ze świątyni. Nikt nie zadawał sobie trudu, by weryfikować fakty. A ojciec dwójki ze sprawców tego śmiertelnego pobicia skonfrontowany z potwierdzoną przez biegłych informacją, że mięso w lodówce ofiary nie pochodziło od krowy, odpowiada „i jak mam w to wierzyć, widziałem swoje”.
Z ciężkim sercem słucha się syna ofiary ze spokojem relacjonującego tragedię, który nie stracił wiary w podwaliny własnego państwa – choć to nie zdołało zapewnić jego rodzinie ochrony. Mówi „Miałem ogromne szczęście, że urodziłem się właśnie tutaj. Gdzie indziej znajdziesz taki kraj”.

Religijne absurdy obnażone są również wcześniej, między innymi na przykładzie odmawiania kobietom wstępu do miejsca kultu. Tu dla odmiany nie jest pokazana świątynia hinduistyczna (a głośna była w ostatnich czasie sprawa Sabarimali), lecz suficki meczet Hadźiego Alego.
Ta sekwencja pokazuje dobitnie, że skrajny nacjonalizm, związany w oczywisty sposób z patriarchatem, zwolenników ma tak wśród mężczyzn, jak i kobiet. Jedna z mówczyń agituje gorąco „jako kobieta przyznaję, że jesteśmy nieczyste, bo miesiączkujemy, karmimy piersią i rodzimy dzieci, nie możemy burzyć spokoju grobowca świętego”. Ktoś rzuca zirytowanym „a co z mężczyznami, którzy codziennie mają wytrysk”.  „To nieodpowiednie pytanie. Nie będę na nie odpowiadać” – słyszy wyjaśnienie.

Patwardhan zadaje pytania o działalność organizacji takich jak Sanatan Sanstha (jej kwatery głównej pod przykrywką aśramu chcieli się pozbyć mieszkańcy wsi, w pobliżu której powstała, ale ich apele do władz pozostały bez odzewu). Wskazuje na brak jakiejkolwiek kontroli i sugeruje, wspierając to dowodami, że pośród innych grzeszków, pod przykrywką kursów samoobrony szkoli ona terrorystyczne bojówki.
Działa wytaczane są również przeciw Akhil Bharatiya Vidyarthi Parishad (ABVP) i Rashtriya Swayamsevak Sangh – Narodowemu Stowarzyszeniu Ochotników. Zwolennicy tego ostatniego widzą w RSS piewców równości, sprawiedliwości i pokoju na świecie (a działalność tej organizacji była przez jakiś czas zakazana na rok – to jej członkowie zamordowali Gandhiego).

Oddanie głosu zwolennikom skrajnych grup pozwala poznać ślepą wiarę ich członków w sprawę. Porażają choćby słowa chłopaka, który mówi, że nie pracuje, nie uczy się, tylko działa dla organizacji i jedzie tam, gdzie coś się dzieje – nieważne, czy chodzi o to, by kogoś pobić, czy coś zdemolować. Niemniej mocne są obrazy zjazdu w komicznych mundurkach nasuwające skojarzenia z europejską historią pierwszej połowy XX wieku, zaprzeczanie faktom i roszczenie sobie monopolu na jedyną słuszną prawdę.

Najbardziej szokujące treści niesie rozdział Terror i opowieści o terrorze, ukazujący mroczne oblicze skrajnej Hindutvy. Mowa o atakach bliźniaczo przypominające te islamskich fundamentalistów, ale przeprowadzanych przez fanatyków hinduskich, które mają na celu między innymi sprowokowanie  przemocy i niechęci wobec muzułmanów (a w szerszej perspektywie – dostarczenie argumentów na poparcie idei państwa hinduskiego). Przywołana jest głośna sprawa wybuchów z 2006 r. w Malegaonie w Goa, kiedy to wpierw aresztowano muzułmanów, przeciwko którym sfabrykowano dowody. Później śledztwo ujawniło udział skrajnej nacjonalistycznej organizacji hinduskiej Abhinav Bharat.
Do przełomu przyczynił się szef jednostki antyterrorystycznej Hemant Karkare, który zginął potem podczas zamachów w Mumbaju w 2008 r.
Pathwardan udziela głosu byłemu funkcjonariuszowi S.M. Mushrifowi, autorowi książki Who Killed Karkare?: The Real Face of Terrorism in India, który przedstawia niepozbawioną podstaw teorię, w myśl której Karkare nie zginął z rąk islamistów z Lashkar-e-Taiba, a w część zaś ataków, które przed dekadą wstrząsnęły Mumbajem, zaangażowali byli terroryści hinduscy. Mushrif zapytany, czy nie boi się, że zostanie uciszony, odpowiada, że przestał, bo jego śmierć za dużą i oczywiście niepożądaną uwagę zwróciłaby na książkę.    

Wizja nakreślona przez Patwardhana napawa lękiem i obawami. Nie tylko o przyszłe scenariusze dla Indii. Ten, w którym religia wpływa na coraz więcej sfer życia publicznego, popularność zyskują retoryka dumy narodowej i siły oraz rewizjonistyczne podejście do historii, powtarza się w wielu miejscach na świecie. Tak samo powracającym motywem są obywatele zmęczeni zastałym porządkiem, w poszukiwaniu zmiany zwracający się ku tym oferującym rzutkie i chwytliwe hasła, dającym poczucie jedności wobec jakiegoś wspólnego wroga – czy to czającego się za granicami, czy wewnątrz, w postaci korupcji i układów. Obywatele zwyczajni i szarzy, lokujący się pomiędzy skonfrontowanymi przez Patwardhana wolnomyślicielami i fanatykami.
Zostaje jednak nadzieja, póki trwają niezłomnie ludzie gotowi ryzykować życiem, by obnażać niegodziwości. Jak Sheetal Sathe, jedna z bohaterek Jai Bhim Comrade, krótko obecna również w Rozumie. Te lata temu nie dała się zastraszyć. Nadal śpiewa o nierównościach i walczy o sprawiedliwość.

Pozostaje jeszcze pytanie, czy Rozum zdoła coś zmienić, bo pozycja BJP wydawała się jeszcze niedawno niezachwiana. Czy w obliczu zbliżających się wyborów rządzący pozwolą sobie na ryzyko dopuszczenia tego filmu do obiegu? W demokratycznym świecie każdy obywatel powinien mieć szansę zadecydować, czy da reżyserowi wiarę, czy uzna jego wywód za stek bzdur. Gdy relacjonowałam znajomemu z Tamil Nadu festiwalowy seans, wspomniał z goryczą, że dopiero co lokalny pokaz dokumentu Lalita Vachaniego z 2002 r. The Men in the Tree, poświęconego niezbyt pięknej stronie ideologii RSS,  został przerwany przez policję. Nie sądzę więc, by Rozum mógł spotkać się z rozumowym przyjęciem…

English version of this review is available here.

Odpowiedz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.