Po Ugly Anuraga Kashyapa – jak naprowadza nas tytuł – nie należy oczekiwać przyjemnej opowieści. Brzydki to bowiem historia, w której wszystko jest odstręczające: bohaterowie, ich motywy, obraz świata.
A wiemy to od pierwszej sceny – gdy z kamerą chłodno obserwujemy kobietę o pustym, udręczonym spojrzeniu, sięgającą po pistolet i wkładającą go sobie do ust. Kobieta ostatecznie odłoży broń, jednak wydarzenia, które nastąpią, nie pozwolą widzowi na długo odczuć ulgi.
Nie, Shalini (Tejaswini Kolhapure) nie jest maltretowaną żoną. Przynajmniej fizycznie… Mąż Shoumik (Ronit Roy), wysoko postawiony oficer policji, traktuje ją zimno, apodyktycznie, prawie nie pozwala wychodzić z domu. Codzienność Shalini wypełniają więc oglądanie telewizji, nieznaczące telefoniczne pogawędki z przyjaciółką i ukradkowe picie. Niewiele uwagi poświęca córeczce z pierwszego małżeństwa, Kali. A były mąż Rahul (Rahul Bhat), aktor bez żadnej roli w dorobku, niezmiennie czekający na szansę przebicia w przemyśle, nie pali się do wypełniania ojcowskich obowiązków – nawet w tym minimalnym, orzeczonym przez sąd zakresie weekendowych spotkań.
W kluczowy dla zawiązania akcji dzień Rahul ma zajmować się córką. Przez większość czasu jednak ją ignoruje, załatwiając przez telefon swoje sprawy. A potem zostawia dziecko w samochodzie, gdy udaje się na spotkanie z mało znaczącym właścicielem jednoosobowej agencji castingowej Chaitanyą (Vineet Kumar Singh). Po jakimś czasie okazuje się, że małej nie ma w aucie…
Kino przyzwyczaiło nas do innych opowieści o zaginięciu dziecka. Zwykle oglądamy dramatyczne zmagania zespołu ludzi, który nie ustaje w wysiłkach, by doprowadzić do szczęśliwego rozstrzygnięcia. Śledczy podkreślają znaczenie pierwszej doby od zaginięcia, nie szczędzą wysiłków, pieczołowicie planują strategię, również w kontaktach z mediami, i wytyczają możliwe tropy. Pracują dzień i noc. Tego nie zobaczymy u Kashyapa. Policjanci (jako jeden z nich ceniony maracki aktor Girish Kulkarni) przyjmujący zgłoszenie od Rahula i Chatanyi w ogóle nie traktują ich poważnie, jakby mężczyźni całą sprawę sobie wymyślili, dopóki nie okazuje się, że zaginione dziecko to pasierbica ich szefa. Dowcipkują, zadają pozbawione znaczenia pytania, wdają się w bezsensowne szczegóły – jakby prowadzili niezobowiązującą towarzyską pogawędkę przy okazji kontroli drogowej. Lekceważą fakt, który nasuwa się jako ważny trop do natychmiastowego sprawdzenia.
Potem robi się tylko gorzej. Shoumik, zamiast zachować otwarty umysł, skupia się na osobistych demonach i chęci poniżenia Rahula, pokazania mu własnej wyższości i popisania się władzą. Policja działa chaotycznie, po omacku. Prowadzą rutynowe działania, nie badając dość wnikliwie tropów. Fiksują się głównie na sprawdzaniu Rahula i Chatanyi, na brutalnych i poniżających przesłuchaniach, które prowadzą donikąd. Nie ma tu błyskotliwych odpraw, koordynacji działań, punktu dowodzenia z wielką multimedialną ścianą danych i armii analityków. Są znużeni i znudzeni funkcjonariusze, nijaki posterunek, stosy papierów. Kwintesencją sposobu działania jest tu scena, gdy podsłuchujący telefony kluczowych dla sprawy osób odchodzą od stanowisk i wdają się w błahą pogawędkę. Tuż pod ich nosem toczy się ważna rozmowa, a oni akurat zajmują się czymś innym.
Gdy widzi się nieudolność śledczych, ma się ochotę krzyczeć z bezsilności. Dodatkowo przygnębia świadomość, że to, co pokazuje Kashyap, to ponury obraz rzeczywistości. Nie tylko w kwestii sposobu funkcjonowania policji – porażające są raporty aktywistów oraz statystyki dotyczące zaginięć dzieci .
Kashyap nie eksploruje tu ponurego przestępczego półświatka, nie prowadzi nas do slumsów. Główne postacie to nie margines społeczeństwa. Ale próżno tu szukać jasnych punktów czy nadziei. To, jak już wspominałam, odrażająco brzydki świat szemranych interesów, instynktów, egoistycznych potrzeb, charakterologicznych przepychanek, hipokryzji i instrumentalnego podejścia do ludzi. Nie ma tu ani jednej postaci, którą można polubić. A – poza zaginionym dzieckiem – nikogo, komu można by współczuć. Naturalistyczny sposób gry całego zespołu aktorskiego daje porażające wrażenie realizmu.
Mumbaj zaś nie jest pokazany od strony atrakcyjnych wizualnie turystycznych lokacji czy modnych osiedli i centów handlowych. To miasto, pod którego naskórkiem pulsują groza i brutalność, to mało przyjazny, niepokojący labirynt, który tak sugestywnie opisał w Maximum city Suketu Mehta.
Reżyser konsekwentnie buduje ten mroczny obraz przy wsparciu operatora Nikosa Andritsakisa (wcześniej pracował z Dibakarem Banerjeem) i hipnotycznej ostrej muzyki. Po raz kolejny pokazuje się też jako twórca autorskiego kina, który nie schlebia gustom masowej publiczności. Bo choć Ugly to kino gatunkowe, nie sięga do prostych klisz czy komercyjnych rozwiązań. Nie oglądamy tu topowych gwiazd (bo nawet Kulkarni znany jest raczej festiwalowej widowni). Nie mamy chwytliwego soundtracku (a przeciwnie, głośną, mroczną, pogłębiającą niepokój muzykę). Kashyap przewrotnie nawiązuje jednak do mainstreamu, pokazując gdzieś w tle, w telewizorach bohaterów, filmowe klipy z udziałem aspirujących gwiazdek – prymitywne, kiepsko zrealizowane, odczarowujące blichtr „fabryki snów”. Filmowy świat, z jakim stykają się bohaterowie, to nie świat bankietów czy okładek „Filmfare”.
Po rozczarowujących Gangach Wassepuru Kashyap zdecydowanie wrócił do formy.
Zgadzam się oczywiście, że „Ugly” to film bez porównania lepszy niż przereklamowane i niemożliwie nudne „Gangi Wasseypuru”. Ale tym bardziej rozbawiła mnie recenzja bodajże w „Variety”, że Kashyap stracił rozmach i jego nowy film już nie robi takiego wrażenia. No, ale jak się oglądało tylko „Gangi…” a nie widziało np. „Paanch” czy „Black Friday”, to faktycznie można tak sądzić.
Dla mnie „Ugly” to ostateczny dowód na to, że Kashyap jest nieuleczalnym mizantropem. On chyba nie lubi bohaterów swoich filmów, takie mam wrażenie. Oprócz robionego dla dzieci „Hanumana” nie potrafię wymienić ani jednego tytułu Kashyapa, gdzie główna postać nie byłaby do bólu wkurzająca. A tutaj nie ma nawet na drugim czy trzecim planie ani jednej pozytywnej postaci, wszyscy bez wyjątku są obrzydliwi.
Nie wszystko już pamiętam, bo „Ugly” oglądałem dawno temu na WFF, ale pozostało mi ogólne wrażenie, że jest to idealny film dla tych, którzy chcą się poczuć jak przejechani przez walec drogowy. Chyba, a nawet na pewno, nie mam ochoty na powtórkę.
PS: Moja Współoglądaczka też była urzeczona Girishem Kulkarnim. A ja musiałem zajrzeć do sieci, żeby się przekonać, że widzieliśmy go już wcześniej w głębokim (ahem) marackim dramacie „Studnia” – oby świat zapomniał o nim jak najszybciej.
„Udaan” leży na półce i się kurzy, bo po festiwalowych doświadczeniach znajomych nie odważyłam się jej obejrzeć;). Ale Girisha widziałam już w kilku całkiem interesujących marackich produkcjach. Na WFF-ie pokazywali jeszcze „Valu” (Byka) z nim. A najbardziej podobał mi się w „Deool”.
Z „Udaan” niestety wieje nudą na kilometr, to właściwie takie ichnie „Pręgi”, może tylko lepiej nakręcone i opowiedziane (no i jest Ronit Roy w roli sadystycznego tatusia; on jest chyba stworzony do takich ról, w „Ugly” zresztą też jest wyjątkowym sukinsynem). Film całkowicie przewidywalny, choć z tego, co pamiętam, w Indiach się chyba podobał. Może dlatego, że wielu ludzi, zwłaszcza młodych, dostrzegło w nim swoje położenie. Chłopak z robotniczego pipidówka, regularnie tłuczony przez ojca, nie ma właściwie co ze sobą zrobić, bo ma do wyboru: iść do fabryki jak tylu przed nim, albo… właściwie nie wiadomo co.
Tylko nie wiem, skąd Ci się ten „Udaan” wziął, skoro ja o innym filmie. Ale mniejsza o to.
A widzisz, siła sugestii. „Udaan” pokazywali jakoś blisko z „Ugly”, rok te edycje festiwalu dzieliło, więc przeczytałam, co chciałam zobaczyć. „Vihir” też mi przepadł. Ale ten akurat film mam kiedyś ochotę nadrobić.
Ja tam nie wiem, kochana, wedle jakiej podziałki Ty czas odmierzasz, ale „Udaan” na WFF pokazywali w 2010 roku, a „Ugly” w 2013.
(PS: Nie mogę się tu zalogować na G+. Chrzanić WordPress)
Starcza to podziałka, skoro mi się już tak wszystko miesza, kiedy co wyświetlali:D Na problemy z logowaniem niestety nie mam wpływu, bo to musiało coś im się w WP spsuć. :)
A ja Girisha najbardziej kojarzę z Gandhy (bo Deool dopiero przede mną). Grał w tej nowelce, co to ją potem na Aiyyę przerobili. I taki fajnie normalny był (dlatego i mnie zeźliło, co w ramach standardowego bolly ‚ulepszania’ Prithviemu władowali)
Pingback: Mardaani (2014) – Nieustraszona Shivani Sivaji Roy | Hunterwali
Pingback: Shandaar (2015) – Renderowana ropucha | Hunterwali